Akcja wydawała się skazana na niepowodzenie. Philipp Lahm stał przy piłce i nie mógł się zdecydować: zaryzykować czy nie. Zaryzykował, zaskakująco łatwo ograł Fabio Coentrao i spod linii końcowej podał w stronę bramki. A tam Mario Gomez wreszcie znalazł, czego szukał. Przystawił nogę, pokonał Ikera Casillasa, zapewnił zwycięstwo w ostatniej chwili. „Last minute do Madrytu" – jak napisała „Sueddeutsche Zeitung".
Euforii jednak w Bayernie nie było. Ani przesadnej złości w Realu. Gospodarze wygrali, ale stracili gola. Real dostał cios, gdy już myślał, że obroni remis, ale od finału się bardzo nie oddalił.
Mogło być gorzej dla gości: Bayern grał lepiej, Gomez w drugiej połowie po złym wybiciu piłki przez Sergio Ramosa strzelił nad poprzeczką, będąc tuż przed bramką, a Marcelo mógł wylecieć z boiska za faul na Thomasie Muellerze w ostatnich minutach, ale skończyło się żółtą kartką. Real uratował więc, co się dało, a do porażek w Monachium przywykł. To była już dziewiąta na dziesięć prób.
– Czeka nas trudny rewanż, będziemy potrzebowali wsparcia publiczności. Ale nie musimy rozgrywać za tydzień historycznego meczu. Wystarczy dobry – mówił Jose Mourinho. Podejrzewał, że był spalony przy golu na 1:0 dla Bayernu, ale nie chciał się upierać, co sporo mówi o nastrojach w Realu. Pierwszy mecz w półfinale trzeba było jakoś przetrwać, teraz liczy się sobotnie starcie z Barceloną.
W Monachium bohaterami po obu stronach byli Francuzi, koledzy z reprezentacji, wspólnicy w niejednym skandalu: Franck Ribery i Karim Benzema. Ribery trzymał Real w szachu od początku meczu: szarżował w ataku, pomagał Davidowi Alabie pilnować Cristiano Ronaldo i zapewnił Portugalczykowi 90 trudnych minut. To Ribery dał Bayernowi prowadzenie, wykorzystując kolejną niepewną interwencję Ramosa. On też co chwila padał na boisku po prawdziwych lub wymyślonych faulach. Świetny wczoraj Howard Webb nie dawał się nabrać.
Benzema zagrał w kilku sytuacjach tak, jakby to Zinedine Zidane z garnituru urzędnika Realu przebrał się znowu w koszulkę. Wyrównującego gola strzelił niedługo po przerwie Mesut Oezil, wygwizdywany na Allianz Arena reprezentant Niemiec, ale nie miałby okazji, gdyby nie upór Francuza. To dzięki niemu po złym strzale Cristiano Ronaldo piłka wróciła pod bramkę Bayernu, znów do Ronaldo, a ten podał Oezilowi tak, że Niemiec nie musiał nawet strzelać, wystarczyło dotknąć piłki.
Przed meczem okradziono szatnię piłkarzy Realu. Tuż po ich przyjeździe na Allianz Arenę zginęły m.in. trzy pary butów Cristiano. Ale jak się okazało, Portugalczyk miał czwartą.
Rewanż 25 kwietnia.