Liga Europejska: mistrzostwa Południa

Chelsea wygrała z Barceloną 1:0. Rewanżu na Camp Nou, grając w takim stylu, raczej nie przetrwa

Publikacja: 19.04.2012 03:20

Kiedy Chelsea gra z Barceloną, wracają demony. To na stadionie w Londynie w 2009 roku Barcelona Josepa Guardioli zaczęła swoją erę nieśmiertelności. Wtedy pomógł jej sędzia, wtedy Andres Iniesta strzelił gola na 1:1 dającego finał Ligi Mistrzów w doliczonym czasie gry i narodziła się legenda.

Wczoraj w doliczonym czasie gry Pedro trafił w słupek, a Sergio Busquets nie potrafił dobić z bliskiej odległości. Guardiola stał przy bocznej linii, wybierając się powoli do szatni. Kiwał głową ze zrozumieniem, jakby chciał powiedzieć: „Tak, tak. Wiedziałem, że nie będzie. Tego dnia nie mieliśmy prawa strzelić gola".

Barcelona próbowała grać swoje, ale natrafiła na rywala, który – jak kiedyś Indiana Jones – spokojnie przyglądał się jej próbom ataku, zamiast nerwowo reagować. Rzuty rożne dla gości zamieniały się w szybkie kontrataki, po kilku próbach niscy piłkarze Barcelony zamiast dośrodkowywać zaczęli rozgrywać wszystkie akcje po ziemi. Świetnie bronił Petr Cech, Leo Messiemu zostawiono tak mało miejsca, że nawet nie zdążył rozpędzić się do prędkości przelotowej. A kiedy już po kilkunastu podaniach wydawało się, że Barcelona wreszcie strzeli gola, nagle spod ziemi wyrastał Gary Cahill – stoper Chelsea, to chyba najważniejsza część w układance trenera Roberto di Matteo.

Barcelona nie potrafiła wygrać szóstego z rzędu meczu z Chelsea, piłkarze Guardioli grali tak, jakby nie potrafili zapomnieć o tych statystykach. Alexis Sanchez nawet kiedy podejmował dobre decyzje – jak o lobowaniu Cecha w pierwszej połowie – trafiał w poprzeczkę. W drugiej doskonałej okazji wystraszył się Andy'ego Cole'a i nawet nie trafił w bramkę.

Chelsea wyglądała na doskonale przygotowaną na coraz bardziej nerwowe ruchy rywala. Gdy Barcelona łapała krok swojego tańca, ktoś przerywał akcję faulem i wybijał ją z rytmu. Goście oczywiście przygnietli Chelsea w statystykach czasu posiadania piłki czy wymienionych podań, gdyby ktoś mierzył cierpliwość piłkarze trenera Di Matteo nie mieliby jednak sobie równych.

Do zwycięstwa wystarczyła im jedna akcja. Zaczęła się od straty piłki w środku boiska przez Leo Messiego. Argentyńczyk, miłościwie panujący król futbolu, w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach strzelił już 63 gole, a na Chelsea nie może znaleźć patentu od paru lat. Wczoraj po stracie w 47. minucie może chyba mówić o londyńskim kompleksie.

Piłka w błyskawicznym tempie przeniosła się pod bramkę Victora Valdesa. Frank Lampard podał do Ramiresa, ten do Didiera Drogby, a później było już tylko słychać radość kibiców na Stamford Bridge. Drogba pobiegł do narożnej chorągiewki, salutując. Przy Di Matteo odżyła stara gwardia pamiętająca jeszcze czasy Jose Mourinho. Terry nie dał się wczoraj zaskoczyć, Lampard z Drogbą dyktowali tempo gry. Gdy było za szybkie, Drogba po wielu ostrzejszych starciach przewracał się na boisko i pozwalał opatrywać lekarzom.

Chelsea nie potrafiła, albo nie chciała więcej grozić Barcelonie. Po mistrzowsku przeszkadzała, ale bez przekraczania granic fair play. Trudno stwierdzić, że jest teraz faworytem, by awansować do półfinału. Rewanżu na Camp Nou, stosując taktykę z Londynu, raczej nie przetrwa.

– Byliśmy dłużej przy piłce, ale przecież nie na tym polega futbol. Rewanż będzie podobny, Chelsea będzie się broniła przed własnym polem karnym. Ma do tego prawo, to my musimy sobie z tym poradzić – mówił wczoraj Guardiola.

PÓŁFINAŁ LIGI MISTRZÓW

Cheslea – Barcelona 1:0 (1:0). Bramka: D. Drogba (47). Rewanż 24 kwietnia.

Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum