Wszystko przez sytuację z trzeciej minuty sobotniego meczu na szczycie w Gdańsku między Lechią a Legią. Artur Sobiech uniknął spalonego, wyszedł sam na sam z bramkarzem Legii Radosławem Cierzniakiem, minął go i z ostrego kąta uderzył w kierunku bramki. Biegnący obok niego Artur Jędrzejczyk próbował wślizgiem zablokować piłkę, ta trafiła go w biodro, następnie w rękę i wyszła poza boisko. Sędzia Daniel Stefański wskazał na rzut karny.
Po analizie powtórek wideo reprezentujący Bydgoszcz, ale mieszkający na co dzień w Warszawie (co natychmiast mu wypomniano) Stefański odwołał swoją decyzję i postanowił, że rzutu karnego nie będzie. Na stadionie, ale i w mediach społecznościowych zawrzało. Zaczęło się oskarżanie o faworyzowanie Legii i mowa o spisku.
Zagrania ręką w polu karnym to od dawna wyjątkowo grząski grunt. Przepisy zostawiają zbyt duże pole do interpretacji. Stefański uznał najwidoczniej (bo oczywiście żadnego komentarza nie udzielił), że Jędrzejczyk miał przede wszystkim naturalnie ułożoną rękę (wykonywał wślizg, podpierał się dłonią o murawę) oraz, co najważniejsze, że nie zagrał bezpośrednio ręką, gdyż wcześniej piłka uderzyła go w inną część ciała.
Z punktu widzenia nieobeznanego z niuansami kibica wyglądało to co najmniej dziwnie – w powszechnym odczuciu Jędrzejczyk pozbawił Sobiecha gola, uczynił to nieprzepisowo, a Lechia nie dostała nawet rzutu rożnego. Grę wznowiono od rzutu sędziowskiego (Stefański przerwał bowiem grę, dyktując rzut karny, który później jednak odwołał – stąd takie, a nie inne wznowienie). Oburzali się jednak nie tylko kibice.
W niedzielę głos zabrał prezes PZPN Zbigniew Boniek. Jako platformę do swojej wypowiedzi wybrał kanał youtube'owy dziennikarza Romana Kołtonia. Boniek jednoznacznie powiedział, że Stefański popełnił błąd, mówił też, że przeprasza trenera Piotra Stokowca i Lechię Gdańsk.