Dzień przed meczem Jan Urban opowiadał dziennikarzom, jak gra norweska drużyna. W tym sezonie poniosła tylko jedną porażkę, jest znakomicie zorganizowana w obronie, po odzyskaniu piłki z łatwością przechodzi do ataku. Jak nie może wygrać, to chociaż stara się nie przegrać. I na ogół jej się to udaje.
I bez tego wykładu było dla wszystkich jasne, że każdy kolejny przeciwnik będzie lepszy od poprzedniego, bo na tym polegają rozgrywki europejskie. Słabsi już myślą o lidze krajowej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że do Warszawy nie przyjechali amatorzy.
Ale w miarę upływu czasu nadzieje kibiców Legii rosły. Zaczęło się od falowych ataków – legioniści wywalczyli kilka rzutów rożnych, a po strzale Danijela Ljuboi z wolnego (ok. 35 metrów!) piłka przeleciała tuż obok słupka. Kilkanaście minut później sytuacja się powtórzyła. Goście dopiero w 7. minucie pierwszy raz podeszli pod pole karne Dusana Kuciaka. Przed przerwą oddali jeden ładny, chociaż niecelny strzał i przeprowadzili jedną składną akcję. Poza tym robili wszystko, aby nie przegrać.
Bardzo dobrze im to wychodziło. Ale w tym okresie Legia prezentowała się z dobrej strony. Michał Kucharczyk strzelił w poprzeczkę, a na trzy minuty przed przerwą, po podaniu Miroslava Radovicia, Jakub Kosecki przymierzył dokładnie i piłka, omijając łukiem bramkarza,wpadła do siatki. Po niezłej grze i tym golu można było być umiarkowanym optymistą.