Dziś razem pojawią się na Wembley i spróbują stawić czoła Anglii (mecz zaczyna się o 20.30). To ma być pierwszy krok do odbudowania reprezentacji, pierwszy mecz po objęciu posady przez Luiza Felipe Scolariego i pierwszy występ w kadrze od półtora roku dla Ronaldinho. Obaj są wspomnieniem wielkiej reprezentacji, tej ostatniej, sprzed dziesięciu lat, która szła po mistrzostwo świata pewnym krokiem. Ronaldinho wchodził wtedy do wielkiego futbolu, Scolari stawał się jednym z bardziej wziętych trenerów.
W tym samym czasie zmienili otoczenie i nawet wybierali według tego samego klucza, żeby nie przeżyć szoku kulturowego: Ronaldinho Paryż zmienił na Barcelonę, a Scolari Brazylię na Portugalię.
Mniej więcej w tym samym czasie żegnali wielki futbol. Scolariego w 2009 roku wyrzucał z Chelsea Roman Abramowicz, Ronaldinho wytrzymał w Milanie rok dłużej, ale to już był schyłek. Wcześniej odszedł z Barcelony, bo w klubie mieli dość jego taneczno-alkoholowych wypraw po klubach.
Potem obaj rozmieniali chwałę na drobne. Scolari w FC Bunyodkor w Uzbekistanie, gdzie dobrze płacili i nawet spotkał Rivaldo. A niedawno zwolnili go z Palmeiras za słabe wyniki. Ronaldinho dla poratowania kariery przeniósł się do Flamengo, ale rozstał z klubem równie szybko, kłócąc się o zaległe pieniądze. Zakotwiczył w Atletico Mineiro. Podobno odbudował formę.
Teraz obaj pojawiają się w reprezentacji, a jeden liczy na drugiego. Luiz Felipe Scolari wie, że kibice będą od niego wymagali rezultatów już teraz, na wczoraj. - To nie jest nowa drużyna, więc nie mogę się usprawiedliwiać kibicom tym, że odbyliśmy razem dopiero jeden trening - mówił przed meczem z Anglią. Dodał też, że potrzebuje wsparcia narodu. Zaczął o nie walczyć: wziął Ronaldinho. Scolari liczy, że w jego ręku piłkarz znowu stanie się asem.