W Barcelonie grają mistrzowie świata i Europy oraz Leo Messi, bijący rekordy największych gwiazd futbolu sprzed lat. Gra Katalończyków wzbudzała zachwyt na wszystkich kontynentach. Każdy trener, od przysiółków po metropolie, analizował metody trenera Pepa Guardioli. Bilety na Camp Nou są wyprzedane na kilka miesięcy z góry. Klubowe muzeum jest jednym z najliczniej odwiedzanych tego rodzaju wystaw na świecie. Koszulki Barcelony są podrabianie na Dalekim Wschodzie częściej niż Manchesteru United i Realu. Stamtąd trafiają na bazary całego świata. Ten przemysł i legenda miałyby teraz runąć? To jest możliwe. Wielkie futbolowe cywilizacje i potęgi też padały. Ale wiele z nich stawało na nogi.
Grzech pychy
Anglicy nowoczesną piłkę wymyślili i wyeksportowali w świat. Przez dziesięciolecia nie przyjmowali do wiadomości, że ktoś może grać lepiej od nich. Ani że można ich pomysły rozwinąć. Żeby pozostać w błogim przeświadczeniu o wyższości, przed wojną Anglia nie brała udziału w mistrzostwach świata. Uznała, że nie musi, bo i tak jest najlepsza. Kiedy już zmieniła zdanie, w roku 1950 przegrała na mundialu z amatorami ze Stanów Zjednoczonych. Trzy lata później poniosła klęskę z Węgrami. Na Wembley przegrała 3:6, a w Budapeszcie 1:7. Świat szedł do przodu, a oni stali w miejscu, jakby nie rozumiejąc zmian. Jedyne zwycięstwo Anglia odniosła na mistrzostwach świata, które w roku 1966 odbywały się na angielskich stadionach. W Argentynie, Portugalii i Niemczech panowało przekonanie, że sukces nie byłby możliwy bez pomocy sędziów i FIFA, na czele której stał Anglik Stanley Rous. Od tamtej pory reprezentacja Anglii nie wygrała żadnego ważnego turnieju. Jej potęga wynika z tradycji i niewątpliwych zasług, jakie położyła dla popularyzacji piłki nożnej. Ale to jest bardzo odległa przeszłość.
Ostatnia angielska myśl taktyczna, jaką przyjął świat (system WM menedżera Arsenalu Herberta Chapmana), narodziła się na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku. Później było już tylko przeżuwanie. Ostatni raz angielski trener doprowadził angielską drużynę do mistrzostwa Anglii w roku 1992 (Howard Wilkinson z Leeds). W Premier League wygrywają wyłącznie zagraniczni trenerzy, a o sile klubów decydują w dużej mierze importowani zawodnicy. Zdarzyło się, że w zespołach Chelsea i Arsenalu nie wybiegł na boisko ani jeden Anglik. Reprezentacji Anglii nie odmienił też zagraniczny trener (Szwed Sven-Goran Eriksson).
Wielka angielska cywilizacja futbolowa to legenda Wembley, tragiczna katastrofa lotnicza Manchesteru Utd (1958), magiczne stadiony z zaklętym na nich duchem przeszłości imperium, puchary zdobywane przez pełne cudzoziemców drużyny klubowe, wyjątkowo bogaty rynek wydawnictw. To jest imponujące i wspaniałe. Ale nie przekłada się na wynik reprezentacji, godny 150 lat najstarszej tradycji piłkarskiej świata.
Złota jedenastka
Tę drużynę stworzyła polityka i polityka ją zabiła. Reprezentacja powojennych Węgier budowana była z myślą o sukcesie za wszelką cenę, na bazie klubu wojskowego Honved, nie licząc się z tradycją, potrzebami i ambicjami innych klubów. Miała być świadectwem wyższości ustroju socjalistycznego nad kapitalizmem. I była, co wynikało tyleż z zabiegów administracyjnych, co – przede wszystkim – niezwykłych umiejętności prawie wszystkich piłkarzy. Większość należała na swoich pozycjach do najlepszych na świecie, a Ferenc Puskas wciąż jest wymieniany wśród najgenialniejszych zawodników, jacy kiedykolwiek biegali po boiskach. Wyższość Węgrów polegała też na modyfikacji ustawienia zawodników na boisku (angielskiego systemu gry, zwanego WM). Dzięki temu wyprowadzała w pole wszystkich przeciwników, włącznie z Anglikami, którzy nie mogli zrozumieć, że środkowy napastnik z numerem 9 gra cofnięty, zamiast stać pod bramką i czekać na podania ze skrzydeł, jak stanowiły angielskie podręczniki.