Egzotyczne miejsce i pora rozgrywania finału, niewielkie grupy kibiców obydwu drużyn, a co za tym idzie brak zorganizowanego dopingu sprawiły, że początek meczu w Baku bardziej niż walkę o europejskie trofeum przypominał przedsezonowy sparing.
W Azerbejdżanie dobiegała godzina 23, kiedy piłkarze Chelsea i Arsenalu wychodzili na boisko. Wyglądali, jakby atmosfera na trybunach ich uśpiła. O pierwszej połowie nie da się napisać nic dobrego. Brakowało dokładności i precyzji, dominował chaos, a dobre sytuacje można wyliczyć na palcach jednej ręki. Emerson i Giroud próbowali zaskoczyć kończącego karierę Petra Cecha, po strzale Granita Xhaki piłka musnęła poprzeczkę.
To, na kogo postawi Unai Emery w bramce Arsenalu, było największą zagadką. Przez cały sezon podział był jasny: Bernd Leno bronił w Premier League, Cech w pucharach. I trener z Kraju Basków, mimo nacisków kibiców oraz niektórych ekspertów, postanowił niczego nie zmieniać. Dał Czechowi szansę pożegnać się z klubem. Pięknego zakończenia jednak nie było, choć Cech kilka razy udowodnił, że - mimo upływu czasu i 37 lat na karku - wciąż zna się na swoim fachu.
Swój wielki wieczór miał natomiast Hazard. To on asystował przy golu Pedro na 2:0, a później pewnie wykorzystał rzut karny i zdobył bramkę na 4:1 po dwójkowej akcji z Giroud - królem strzelców rozgrywek (w środę zaliczył 11. trafienie). Kilka minut przed końcem, przy owacji na stojąco, zszedł z boiska. Za chwilę opuści też Londyn.
- Moim pierwszym trofeum w Chelsea była Liga Europy. Byłoby miło, gdybym również nim się pożegnał - opowiadał przed finałem. Jego marzenie się spełniło. Drugie - podpisanie kontraktu z Realem - jest coraz bliżej.