Prawdziwego trenera poznaje się po tym, jak kończy

Adam Nawałka debiutuje w roli selekcjonera. Na początku prawie każdy w tej sytuacji był bohaterem.

Publikacja: 16.11.2013 11:00

Franciszek Smuda grał z Kazimierzem Deyną i George’em Bestem

Franciszek Smuda grał z Kazimierzem Deyną i George’em Bestem

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Z kilkunastu trenerów, którzy w ciągu 40 ostatnich lat prowadzili polską reprezentację, w debiucie wygrało tylko trzech: Kazimierz Górski, Jacek Gmoch i Janusz Wójcik. W XXI wieku żaden.

Każdy zaczynał w innych warunkach. Górskiego powoływano na stanowisko mniej więcej wtedy, kiedy ze swoim żegnał się Władysław Gomułka – w grudniu 1970 roku. Zaczynał więc z Edwardem Gierkiem, chociaż jeszcze wtedy się nie znali. Kiedy Gierek pytał ludzi, czy pomogą, nie wiedział, że czynami odpowie Górski i jego drużyna.

Trener Górski miał pół roku na przebudowę drużyny, którą zostawił mu w spadku Ryszard Koncewicz. Ale to była niezła drużyna, walcząca niemal do ostatniego meczu o awans na mundial w Meksyku (1970).

Zielono w oczach

Górski nie musiał więc robić rewolucyjnych zmian. Na swój pierwszy mecz, ze Szwajcarią (wówczas bardzo średnia klasa europejska) w Lozannie, powołał tylko jednego debiutanta: lewego obrońcę Antoniego Trzaskowskiego z Legii (zresztą tylko raz). To u Górskiego debiutowali później m.in. Grzegorz Lato, Jan Tomaszewski, Andrzej Szarmach, Władysław Żmuda, Henryk Kasperczak, ale i Antoni Kot czy Stanisław Paździor, których pamiętają tylko specjaliści i rodzina. Kazimierz Górski też czasami się mylił.

Wielki trener przebudowywał reprezentację trzy razy. Najpierw po igrzyskach olimpijskich w Monachium, kiedy odeszło kilku zawodników (bramkarz Hubert Kostka, pomocnik Zygfryd Szołtysik, po nich lewy obrońca Zygmunt Anczok).

Drugi raz, kiedy w jedynym dla Polski zwycięskim meczu z Anglią lub wkrótce po nim kontuzje odnieśli podstawowi gracze: Lewandowski tamtych czasów, czyli Włodzimierz Lubański, i pomocnik Jerzy Kraska.

Trzeci raz – po mistrzostwach świata 1974, kiedy po osiągnięciu sukcesu nawet najlepsi zawodnicy stracili ochotę do gry, bo dolary przesłoniły im boisko. Wtedy Górski wziął kilku nowych, słabszych, ale i tak zdobył jeszcze w Montrealu srebrny medal olimpijski.

Jacek Gmoch dobrze wiedział, że na wielu zawodników z tej drużyny nie może liczyć. Ale nie miał czasu. Między powołaniem go na stanowisko selekcjonera a pierwszym meczem eliminacyjnym do mundialu 1978 (z Portugalią w Porto) pozostawało około dwóch miesięcy. Trener pozostawił trzon drużyny (Żmuda, Deyna, Kasperczak, Lato Szarmach), ale od razu pokazał, kto tu rządzi.

Gdyby selekcjonerzy zmieniali się rzadziej, być może reprezentacja Polski grałaby lepiej

Miejsce pewnego siebie Jana Tomaszewskiego w bramce zajął debiutant ze Stali Mielec Zygmunt Kukla, a na skrzydle zagrał drugi debiutant Stanisław Terlecki. On i Zbigniew Boniek (dopiero piąty raz w kadrze) to była siła młodości. Obydwaj mieli po 20 lat.

Indeks w cenie

Drugi ruch Jacka Gmocha, absolwenta Politechniki Warszawskiej, to postawienie na piłkarzy studentów. Na środku obrony grał Henryk Maculewicz z Wisły i krakowskiej AGH, a w pomocy gwardzista Bohdan Masztaler, student warszawskiej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dziś znów, jak przed wojną, Szkoła Główna Handlowa).

Grali jak grali, ale przynajmniej trener miał w drużynie swoich ludzi. Polacy pokonali wtedy Portugalię 2:0 i rozpoczęli udaną walkę o mundial w Argentynie.

Po tym turnieju z reprezentacją pożegnali się: Kazimierz Deyna, Jerzy Gorgoń i Henryk Kasperczak. Zastąpienie takiej trójki było niemożliwe.

Przegrany debiut Nawałki

Następca Gmocha – Ryszard Kulesza już na swój pierwszy mecz powołał Włodzimierza Ciołka, który jako wyróżniający się pomocnik przeszedł z Górnika Wałbrzych do Stali Mielec. Miał tam zastąpić Henryka Kasperczaka.

Wprawdzie pierwszy mecz za kadencji Kuleszy Polacy z Rumunią przegrali 0:1 (rzadko pokonywali tego przeciwnika), ale Ciołek był dobrym wyborem. Powoływał go także (i to na mundial w Hiszpanii – 1982) Antoni Piechniczek, który został selekcjonerem w niecodziennych okolicznościach.

W sytuacji niemającej wiele wspólnego ze sportem Ryszard Kulesza został obwiniony za alkoholową imprezę bramkarza Józefa Młynarczyka. Za kolegą ujęli się inni piłkarze, prezes PZPN zrobił z tego pokazowy proces, a Kulesza zachował się jak na na honorowego warszawiaka przystało i sam zrezygnował.

Szczęściarz Antoni

To działo się na przełomie lat 1980 i 1981. Od początku stycznia Antoni Piechniczek miał zacząć pracę w Ruchu Chorzów, ale kiedy otrzymał propozycję z PZPN, oczywiście ją przyjął.

Trzy miesiące później czekał go mecz towarzyski z Rumunią w Bukareszcie. Drużyna Piechniczka przegrała 0:2, nad czym nikt nie załamywał rąk. Jedyną ciekawostką było to, że trener, nie mogąc powołać ukaranego dyskwalifikacją Zbigniewa Bońka (poparł Młynarczyka), dał szansę debiutu jego partnerowi z Widzewa,  Mirosławowi Tłokińskiemu.

Nie piszę „koledze", bo koledzy to nie byli. Boniek z Tłokińskim darzyli się mniej więcej takim uczuciem jak Gmoch ze Strejlauem, rywalizowali na każdym kroku, co zresztą wychodziło na korzyść Widzewowi. Tłokiński był dobrym piłkarzem, ale doświadczenie z Bukaresztu było jedynym, jakie miał w pierwszej reprezentacji. Z czasem Boniek wrócił, a Tłokińskiemu pozostała satysfakcja, że to z nim, bez Bońka, Widzew znalazł się w czwórce najlepszych klubów Europy. I krytykuje go do dziś.

Niewiele ponad miesiąc po tym meczu Piechniczek musiał stawić czoło drużynie NRD w eliminacjach do mistrzostw świata 1982. Powołał na ten mecz debiutanta z Wisły, lewego obrońcę Jana Jałochę oraz pomocnika, który będzie traktowany niemal jak syn trenera: Andrzeja Buncola z Ruchu. Wprawdzie jemu szansę debiutu dał jeszcze Kulesza, ale u Piechniczka Buncol rozwinął skrzydła. A po zwycięskim golu, strzelonym Niemcom głową (Buncol miał 168 cm wzrostu), stał się na wiele miesięcy, z hiszpańskim mundialem włącznie, bohaterem narodowym.

Piechniczek pracował znacznie dłużej, niż przewiduje polska reprezentacyjna norma: pięć i pół roku, a potem jeszcze raz, przez półtora roku. Ale i on odchodził przegrany.

To, co zrobił na powitanie z nową posadą wybrany drogą konkursu jego następca, Wojciech Łazarek, stanowiło sygnał, że będzie wesoło. Nie dość, że na miejsce debiutu wybrał Bydgoszcz (wprowadził Zawiszę do ligi i był tam bardzo popularny), to w meczu z Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną wprowadził na boisko 21 zawodników, w tym sześciu debiutantów, z których tylko Marek Leśniak zrobił karierę. Nic dziwnego, że chaos panujący na boisku był trudny do opanowania. Polacy prowadzili 1:0, potem stracili dwa gole, a honor uratował w ostatniej minucie Jan Karaś, gdy doprowadził do remisu.

Łazarek nie miał szczęścia do debiutantów. Przez dwa i pół roku pracy dał szansę kilkunastu, ale oprócz Leśniaka tylko Roman Kosecki i Jacek Ziober osiągnęli coś w futbolu.

Andrzej Strejlau swój pierwszy mecz musiał rozgrywać w Lubinie. Przeciwnikiem był Związek Radziecki, a chodziło o to, żeby zrobić przyjemność żołnierzom Północnej Grupy Wojsk Radzieckich, stacjonujących w Legnicy i okolicach. Na szczęście była to jedna z ostatnich takich przyjemności.

Remis 1:1 był niezłym wynikiem. Rosjanie to wicemistrzowie Europy, prowadzeni przez Walerego Łobanowskiego. Wystąpiło czterech debiutantów, wśród nich Piotr Czachowski, który z nieznanych powodów stanie się ulubionym graczem Strejlaua.

Wybraniec narodu

Henryk Apostel zaczynał od remisu 1:1 z Hiszpanią na Wyspach Kanaryjskich. Wprawdzie wśród Hiszpanów nie było takich artystów jak dziś, ale przeciw nam wybiegli na boisko m.in. bramkarz Andoni Zubizarreta, Fernando Hierro, Miguel Angel Nadal – wujek tenisisty Rafael Nadala – i pomocnik Pep Guardiola.

Apostelowi, jak większości selekcjonerów, nie powiodło się, więc po przegranych w złym stylu eliminacjach do mistrzostw Europy (1:4 w Bratysławie i dwie czerwone kartki) zastąpił go dawny kolega z boiska Legii Władysław Stachurski. Pięć lat wcześniej jako trener Legii doprowadził ją do półfinału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów.

Jak wszyscy – chciał dobrze. Na towarzyski mecz z Japonią na turnieju w Hongkongu powołał pięciu debiutantów (jednym z nich był Marek Citko), a Polska przegrała 0:5. Stachurski był trenerem przez niecałe pięć miesięcy. Ponieważ Polska nie wygrała w tym czasie żadnego z czterech meczów, stracił posadę.

Wydawało się, że z pogłębiającego się kryzysu reprezentację może wyciągnąć tylko Antoni Piechniczek. Niestety, to już był inny Piechniczek niż na początku lat 80. i inna reprezentacja. Dopiero piąty mecz, z Mołdawią, zakończył się zwycięstwem. Polacy remisowali wtedy nawet z Cyprem w Bełchatowie i Litwą na Cyprze. Bramka strzelona przez Citkę w przegranym meczu na Wembley potraktowana została jako sukces i zaciemniła obraz sytuacji. Ostatecznie Piechniczek też przegrał.

Jego miejsce zajął wybraniec narodu Janusz Wójcik. Trener nowych czasów, zdobywca srebrnego medalu na igrzyskach w Barcelonie (1992) i mistrzostwa Polski z Legią, które PZPN jej odebrał, ponieważ okoliczności jego zdobycia nasuwały podejrzenia o brak uczciwości. Wójcikowi to nie zaszkodziło.

Na debiut wybrał stadion Legii i zaprosił prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Polska pokonała Węgry 1:0 po bramce z rzutu wolnego Krzysztofa Ratajczyka. A potem było jak zawsze. Wójcik nie tylko nie podołał, ale całkiem się pogubił i skończył jak poprzednicy.

Miał go zastąpić Franciszek Smuda, ale Legia, w której wtedy pracował, nie wyraziła na to zgody. Wybrano więc Jerzego Engela. Zaczynał od bolesnej porażki z Hiszpanią 0:3, ale w następnym meczu, w Saint Denis Francja z trudem pokonała nas 1:0, dzięki bramce Zinedine Zidane'a z wolnego, w przedostatniej minucie.

Engel wiedział, czego chce i jak osiągnąć cel. Był pierwszym trenerem od 16 lat, który awansował z reprezentacją do finałów mistrzostw świata (Korea i Japonia 2002).

Kiedy tam przegrał, zastąpił go wiceprezes PZPN Zbigniew Boniek. Decyzję podjęto jeszcze w Korei, chociaż Engel tego nie wiedział.  Boniek miał większe ambicje od umiejętności i po pół roku sam zrezygnował. To był problem, ponieważ toczyły się eliminacje do mistrzostw Europy i następcę należało znaleźć natychmiast.

Zgodził się Paweł Janas, który od trzech lat nie pracował jako trener, był wiceprezesem Amiki Wronki. On też nie robił rewolucji w składzie. Na pierwszy mecz, z Chorwacją w Skopje (0:0), powołał tylko jednego, ale za to dobrego piłkarza – Arkadiusza Radomskiego z Heerenveen.

Janas miał tylko miesiąc na przygotowania do pierwszego meczu, ale to nie był problem. Ciąg dalszy też był całkiem udany, jako że powtórzył sukces Engela: awansował na mundial 2006. Ten problem pojawił się, kiedy reprezentacja przegrała w Niemczech, a na trenera spadła fala krytyki nie tylko za grę piłkarzy, ale za to, że nie powołał do kadry Jerzego Dudka i Tomasza Frankowskiego. Krótko mówiąc – Janas nie miał szans na pozostanie.

Holender tułacz

Głosy o potrzebie sprowadzenia trenera zagranicznego stały się na tyle donośne, że prezes Michał Listkiewicz zdecydował się na Leo Beenhakkera. Holender też miał miesiąc do pierwszego meczu. To, że przegrał z Danią 0:2 na jej boisku, raczej nie dziwiło. Ale rozpoczęcie eliminacji do mistrzostw Europy od porażki w Bydgoszczy z Finlandią 1:3 to już była mała katastrofa. A skończyło się pierwszym w historii awansem Polski do mistrzostw Europy.

Dopóki prezesem był Michał Listkiewicz, Beenhakker mógł pracować w miarę spokojnie, narażony tylko na ataki zazdrosnych polskich trenerów. Ale z czasem wyniki przestały go bronić i następca Listkiewicza – Grzegorz Lato zwolnił Holendra po przegranym meczu eliminacyjnym do mundialu, ze Słowenią.

Do poprowadzenia drużyny w dwóch ostatnich meczach nie było chętnych. Szanse na awans już praktycznie przepadły. Żaden trener, mający ambicje poprowadzenia reprezentacji podczas Euro w Polsce nie chciał ryzykować. W poczuciu obowiązku zgodził się trener kadry do lat 23 – Stefan Majewski.

Wiedział, że pod względem sportowym niewiele może zrobić, więc powołał dawno niewidzianego Jerzego Dudka z Realu, licząc na to, że jego charyzma i sukcesy wpłyną mobilizująco na pozostałych. Ale na piłkarzach to nie zrobiło wrażenia. Przegrali dwa ostatnie mecze, a Majewski stracił swoją szansę.

Teraz Nawałka

Franciszek Smuda, od lat naturalny (za wyniki w klubach) kandydat na selekcjonera,  znalazł się w sytuacji, jakiej nie miał przed nim żaden inny trener kadry. Polska, jako gospodarz Euro, nie musiała walczyć w eliminacjach.

Przez dwa i pół roku rozgrywała wyłącznie mecze towarzyskie. Pierwszy z nich, z Rumunią w Warszawie, miał coś z symbolu tamtego okresu. Nowoczesny stadion Legii dopiero powstawał, boisko było fatalne, reprezentacja też taka sobie. Przegrała 0:1 i hasło „Franek Smuda robi cuda" znacznie straciło na aktualności. I tak już zostało do końca.

Waldemar Fornalik przeszedł do historii reprezentacji już w pierwszym meczu, z Estonią w Tallinie. Nigdy z tą drużyną Polska nie przegrała, a teraz się udało. W ostatniej minucie Wojciech Szczęsny puścił bramkę z wolnego, przez rok puszczali też inni. Fornalik wierzył do końca i do końca budował. Teraz wierzy Adam Nawałka.

Debiuty selekcjonerów

> Kazimierz Górski: Ze Szwajcarią w Lozannie 4:2 (1971)

> Jacek Gmoch: z Portugalią w Porto 2:0 (1976)

> Ryszard Kulesza: z Rumunią w Bukareszcie 0:1 (1978)

> Antoni Piechniczek: z Rumunią w Bukareszcie 0:2 (1981)

> Wojciech Łazarek: z KRL-D w Bydgoszczy 2:2 (1986)

> Andrzej Strejlau: z ZSRR w Lubinie 1:1 (1989)

> Henryk Apostel: z Hiszpanią na Teneryfie 1:1 (1994)

> Władysław Stachurski: z Japonią w Hongkongu 0:5 (1996)

> Antoni Piechniczek: z ZSRR w Moskwie 0:2 (1996)

> Janusz Wójcik: z Węgrami w Warszawie 1:0 (1997)

> Jerzy Engel: z Hiszpanią w Kartagenie 0:3 (2000)

> Zbigniew Boniek: z Belgią w Szczecinie 1:1 (2002)

> Paweł Janas: z Chorwacją w Splicie 0:0 (2003)

> Leo Beenhakker: z Danią w Odense 0:2 (2006)

> Stefan Majewski: z Czechami w Pradze 0:2 (2009)

> Franciszek Smuda: z Rumunią w Warszawie 0:1 (2009)

> Waldemar Fornalik: z Estonią w Tallinie 0:1 (2012)

Piłka nożna
Real naciska na Barcelonę. Teraz powalczy o przetrwanie w Lidze Mistrzów
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Robert Lewandowski strzela, ale Barcelona gubi punkty. Zadyszka czy już kryzys?
Piłka nożna
Puchar Polski. Będzie wielki hit w Warszawie
Piłka nożna
Chelsea znów konkurencyjna. Wygrywa i zachwyca nie tylko w Anglii
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Piłka nożna
Bayern znów nie zdobędzie Pucharu Niemiec. W Monachium myślą już o przyszłości