W ?24 meczach, począwszy od finałów Euro 2008 w Austrii, Polacy nie potrafili sobie poradzić bez piłkarzy z importu. Wtedy, tuż przed mistrzostwami, Leo Beenhakker wynalazł dla naszej kadry Rogera Guerreiro, następny selekcjoner Franciszek Smuda paszporty rozdawał już masowo. Osobiście jeździł do Niemiec, by przekonać do gry w naszej reprezentacji Sebastiana Boenischa czy Eugena Polanskiego.
Ten ostatni był w kadrze najdłużej, kiedy w październiku rozgrywaliśmy mecz z Ukrainą, pierwszy od lat bez udziału zawodników, których reprezentacja Polski nie była pierwszym wyborem, siedział na ławce rezerwowych. Teraz nie ma go nawet na zgrupowaniu.
– To bez znaczenia, gdzie piłkarz się urodził. Przy powołaniach będę brał pod uwagę wszystkich, którzy mogą grać dla Polski. Polanski jest obserwowany, wiem, na co go stać. Absolutnie nie zamykam drogi do reprezentacji piłkarzom, którzy mają polskie paszporty – mówił na pierwszej konferencji Adam Nawałka.
Nagonka w mediach
Polanski jest kontuzjowany, w tym roku zapewne już nie zagra. Waldemarowi Fornalikowi podpadł tym, że nie przyjechał na towarzyski mecz z Danią, by kilka dni później wystąpić w spotkaniu Hoffenheim. Od tamtej pory nie wrócił już do podstawowego składu.
Kiedy Nawałka wysyłał powołania na towarzyskie mecze ze Słowacją i Irlandią, zadzwonił do Niemiec, by zapewnić piłkarza, że brak jego nazwiska na liście nie oznacza, iż reprezentacja Polski z niego rezygnuje. Selekcjoner podobnie zrobił np. z Mariuszem Lewandowskim. Nie zadzwonił tylko do Bordeaux, gdzie gra piłkarz najbardziej potrzebny reprezentacji.