Reklama
Rozwiń

Ze sceny na stadion i z powrotem

Można piłki nożnej nie uprawiać, nie lubić i nie rozumieć, ale wielu ludzi kultury gra i kibicuje. Bez nich futbol byłby uboższy, ich obecność na trybunach dodaje mu magii.

Publikacja: 15.03.2014 13:00

„Nie pamiętam, abym kiedykolwiek doznał podobnego uczucia radości, podniecenia, które bierze się z nieograniczonej pojemności płuc, sprawności nóg i całego ciała, z pewności sukcesu – jak wtedy, kiedy naprzeciwko nas z równi Błoń zaczęła wynurzać się grupa innych chłopaków z innej ulicy, z którymi mieliśmy rozpocząć bój. Co jest w tej piłce, że siedzi w nas do końca życia i nawet kiedy już dawno przestaliśmy ruszać nogami, fascynuje (...). Kto nigdy nie grał w piłkę, ten nie wie, czym jest bramka".

To nie są refleksje piłkarza. To fragment książki Gustawa Holoubka „Wspomnienia z niepamięci", w której sport zajmuje ważne miejsce, choć przecież mistrz nie kojarzył się nam z herosem stadionu.

Wystarczy, że zetknął się ze sportem w młodości. I już zostało. Jak niemal u każdego chłopaka (dziewczyny są jakieś inne), bez względu na to, co z niego wyrosło.

Albert Camus był bramkarzem w Oranie, Bohumil Hrabal grał na skrzydle w klubie Polaban Nymburk. Wisława Szymborska na mecze nie chodziła, ale jedno jej wyznanie odbiło się szerokim echem. Przynajmniej w Bytomiu. Poetka była zafascynowana Andrzejem Gołotą, więc kiedyś spytano ją, czy futbolem też się interesuje.

– Nie – odpowiedziała – od kiedy Szombierki spadły z pierwszej ligi. Kiedy dowiedziano się o tym w Szombierkach, napisano list do poetki, który nie pozostał bez odpowiedzi. Ale to jest nic w porównaniu z wieloletnią korespondencją, jaka rozwijała się między znakomitą skrzypaczką Wandą Wiłkomirską a klubem AKS Niwka Sosnowiec, który sobie upodobała.

Kayah kocha Adama

Nigel Kennedy, angielski wirtuoz skrzypiec grający muzykę poważną na stradivariusie, a jazz na skrzypcach elektrycznych, jest sławniejszy niż klub, któremu kibicuje. Na próbach nosi szalik Aston Villi, a na koncerty (jeśli nie odbywają się w Carnegie Hall) wkłada koszulkę tego klubu. Był w niej na Przystanku Woodstock, a ostatnio widziałem go na wspólnym koncercie z akordeonistą Richardem Galliano, w koszulce Aston Villi z numerem 11 i nazwiskiem piłkarza Gabriela Agbonlahora.

Kayah ubrała się kiedyś w koszulkę z napisem „Adam Małysz",  zresztą własnoręcznie wydzierganym. Swoją pierwszą koszulkę FC Nantes (z numerem 12) Robert Gadocha podarował Wojciechowi Gąssowskiemu, który wkładał ją kilkakrotnie na koncertach. Gąssowski, junior Gwardii Warszawa, świetnie grał w piłkę. W latach 60.–80. był najlepszym piłkarzem w światku artystycznym.

Podobno na Śląsku równie dobry był Józef Skrzek, lider grupy SBB. Gąssowskiego szanowali kolejni trenerzy reprezentacji, od Kazimierza Górskiego począwszy. Podczas mundialu w Hiszpanii spędzał z kadrą wiele czasu. Wojtek tak bardzo kojarzy się z piłką, że Janusz Zaorski posadził go na stanowisku komentatorskim obok Dariusza Szpakowskiego w filmie „Piłkarski poker". Niedaleko, na trybunie honorowej, w sąsiedztwie Kazimierza Górskiego miejsce zajął jeszcze jeden kibic i przyjaciel sportowców – Bohdan Łazuka.

Inspiracja dla Zaorka

Kolega Wojtka Gąssowskiego z grupy ABC, perkusista Andrzej Nebeski, kiedy wpadał ze Szwecji do Warszawy, a akurat drużyna dziennikarzy grała tu jakiś mecz, chętnie stawał w bramce. Dobrze bronił.

W latach 80. modne były tzw. trasy. Grupy artystów różnych specjalności jeździły od miasta do miasta. Śpiewali, grali, opowiadali skecze. Sceny ustawiano na stadionach. Organizatorzy wymyślili, że warto do tego dodać trochę sportu. Więc zebrana po znajomości grupa dziennikarzy dobierała kilku artystów i stawaliśmy w szranki z miejscową reprezentacją władz.

Zawsze mogliśmy liczyć na chłopaków z bardzo wtedy popularnej grupy VOX. Witold Paszt i Ryszard Rynkowski naprawdę dobrze radzili sobie z piłką. Aż kiedyś, na mecz w Lublinie, Rynkowski nie przyjechał. Okazało się, że miał różnicę zdań z Milicją Obywatelską i musiał pójść drogą kariery solowej.

Numer filmowy

W Polsce świat kultury wiązał się ze sportowym już przed wojną. Hippika, szermierka, tenis to były sporty elit arystokratycznych i finansowych. Członkami Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów byli m.in. Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz i Wacław Gąsiorowski. Ale piłka nożna, rodząca się na ziemiach polskich we Lwowie i w Krakowie, szybko zyskała sympatyków wśród elit intelektualnych. Kazimierz Wierzyński był nawet redaktorem naczelnym „Przeglądu Sportowego". Syn pisarza Józefa Weyssenhoffa – Jan, profesor uniwersytetów w Krakowie i Wilnie oraz Politechniki Lwowskiej, pierwszoligowy piłkarz i wysoki rangą działacz PZPN, napisał podręcznik gry w piłkę.

Feliks Konarski, autor słów piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino", był piłkarzem Polonii

Feliks Konarski (Ref - Ren), autor słów pieśni „Czerwone maki na Monte Cassino", grywał w Polonii Warszawa. Adolf Dymsza również. Bilety na mecze Polonii można było kupić w pakiecie wraz z kartami wstępu do kabaretu Qui Pro Quo. I odwrotnie.

Ta sytuacja została odtworzona po wojnie. Czołowy polski napastnik lat 50. Marian Łącz, zwany Makusiem, był aktorem w Teatrze Polskim. Piłkarze chodzili tam na spektakle, a aktorzy zajmowali miejsca na głównej trybunie stadionu przy Konwiktorskiej. Wtedy to tam, a nie na Łazienkowskiej, można było spotkać śmietankę towarzyską Warszawy.

„Makuś" zrobił kiedyś w polu karnym numer filmowy. Odegrał komedię z rzekomym faulem, a na poparcie swojej wiarygodności odkręcił sobie ząb, górną czwórkę. Kiedy podchodził do niego sędzia, Łącz przegryzł jeszcze ampułkę z krwią, więc się nią zalał. Arbiter podyktował jedenastkę dla Polonii. Nie wiem, czy to prawdziwa opowieść, ale znam ją od innych piłkarzy. Janusz Zaorski wykorzystał to w „Piłkarskim pokerze".

Marian Łącz to ten chłoporobotnik, który w filmie „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" słucha Józefa Nalberczaka opowiadającego o swojej drodze do pracy spod Szymanowa na Pragie. O tym, jak je śniadanie na kolację itd. Jedna z najsłynniejszych scen w polskich komediach.

Kiedy w roku 1981, na fali entuzjazmowania się chwilowo wolną nową Polską, postanowiłem nawiązać do przedwojennej tradycji meczów Aktorzy – Dziennikarze i sam, z pomocą mojej redakcji „Piłki Nożnej", taki zorganizować, zacząłem od telefonów do dwóch osób – Łącza i dyrektora Teatru Rampa Andrzeja Strzeleckiego. On drużynę aktorów zbudował, a Łącz wyprowadzał ją na boisko jako kapitan. To była jedna z moich wyjątkowych satysfakcji, bo pełniłem tę samą funkcję w zespole dziennikarzy. Sędziami liniowymi były piękne artystki: córka kapitana Laura Łącz i Elżbieta Zającówna.

Takich meczów było kilka, potem zastąpiły je inne, organizowane przez stacje telewizyjne. Zawsze gromadziły prawdziwe gwiazdy i tzw. artystów, których kreuje się na potrzeby seriali. Traktują oni taki mecz jako jeszcze jedną formę promocji.

Nie udało mi się namówić do udziału w meczu tylko dwóch osób. Gustaw Holoubek odpowiedział mi bardzo grzecznie, że on uprawia futbol jeszcze na trybunach i już przed telewizorem. Daniel Olbrychski dał do zrozumienia, że piłka nie jest jego żywiołem. Przyszedłby, gdyby to były zawody jeździeckie. Miałem nadzieję, pamiętając, że kiedy Jan Tomaszewski obronił na mistrzostwach świata 1974 dwa karne, Olbrychski podarował mu szablę Kmicica. W dowód uznania dla patriotycznej postawy bramkarza.

Syfon Władka Komara

Pamiętam trzech aktorów, którzy grali naprawdę świetnie. Pierwszy to Olaf Lubaszenko, który w „Piłkarskim pokerze" wchodzi na boisko za „Dyktę", czyli Dariusza Dziekanowskiego. Drugi to Radosław Pazura. Dano nam kiedyś na mecz mniejszą piłkę, tzw. czwórkę, żeby dodatkowo skomplikować życie. A on nią cuda wyczyniał. Nie miałem już okazji spotkać się na boisku z Marcinem Dorocińskim. To jest dopiero grajek. W „Boisku bezdomnych" nie musiał mieć dublera. Kiedy żongluje lub odbija piłkę o ścianę, od razu widać, że to piłkarz.

Domingo jest kibicem Realu, Carreras Barcelony, a  Pavarotti lubił klub z Modeny

Stałym uczestnikiem takich zabawowych meczów był mistrz olimpijski Władysław Komar. Wielka postać, prawie dwa metry wzrostu. Trudno go było nie zauważyć. Arystokrata z własnym herbem, zięć marszałka Polski Mariana Spychalskiego, co otwierało wszystkie drzwi. Kariera sportowa Komara wyprzedziła nieco aktorską. Przed meczem zakładał zawsze na brzuch szeroki elastyczny pas, dzięki czemu jego sylwetka stawała się bardziej aerodynamiczna. I jak rozpędził swoje ponadstukilogramowe ciało, to trudno było go zatrzymać. Bywał wtedy niebezpieczny zarówno dla przeciwników, jak i partnerów.

Władek był znakomitym kompanem. Zdarzało się, że jak ktoś chciał wepchnąć się do naszej drużyny, a my z jakichś powodów go nie akceptowaliśmy, sprawę załatwiał on. Kazał delikwentowi odśpiewać siedem zwrotek Mazurka Dąbrowskiego. On sam je umiał. – Jak ty chcesz grać w naszej drużynie, skoro nawet hymnu nie znasz – mówił i mieliśmy gościa z głowy.

W trudnych czasach paliwowych jeździł małymi samochodami, z których wyjmował tylne siedzenia, a na ich miejsce instalował dodatkowe zbiorniki. Ale czasami upychał nas w taki samochód i jeździliśmy razem na mecze. Kiedyś, w Częstochowie, gościnni gospodarze, zdając sobie sprawę, że nasza kondycja pozostawia wiele do życzenia, przygotowali nam na ławce rezerwowych syfony. Zaraz na początku meczu Władek poszedł się napić i już nie wrócił. Powiedział, że sobie trochę posiedzi. Ktoś do niego dołączył – to samo. Wkrótce nasza drużyna została zdekompletowana. W syfonach zamiast wody był spirytus. Drogę powrotną do Warszawy Władek odbył jako pasażer w swoim samochodzie.

Problem ?Jerzego Pilcha

Kiedy Władysław Komar przychodził na mecze w roli kibica, zachowywał się wzorowo. Czasami tylko podnosił głos, aby zaznaczyć swoją obecność. A reakcje sławnych ludzi na zawodach sportowych nie odbiegają od kibicowskiej normy. Emocje biorą górę nad zasadami. Profesor Kazimierz Wyka, wybitny krytyk literacki i historyk, na meczach ukochanej Cracovii używał języka, przy którym krakowskim andrusom więdły uszy. Faktem jest, że już wtedy, w latach 50. i 60., gra Pasów go do tego upoważniała.

Czterdzieści lat później Jerzy Pilch jest nią tak zdegustowany, że nie tylko rzadko na stadion przy ulicy Kałuży chodzi, ale mówi też o Cracovii ze zrezygnowaniem, wykluczającym przekleństwa. Jego uczucie jednak nie wygasło. Na pytanie o kontakty z aktorem Janem Nowickim, które z bliskich stały się okazjonalne, odpowiada, że to przecież nieprzemakalny kibic Wisły.

Sikorowski ?walczy z kibolstwem

Już przed wojną znany krakowski literat Zygmunt Nowakowski prosił, aby jego prochy rozsypać na polu karnym Cracovii, żeby po śmierci mógł bronić jej bramki. W roku 1983, kilka godzin po meczu derbowym Cracovia – Wisła, poeta Jerzy Harasimowicz napisał pean na cześć piłkarza Pasów Cezarego Tobolika, którego bramka zdobyta bezpośrednio z rzutu rożnego przyniosła zwycięstwo nad Wisłą 2:1.

Autorem hymnu Cracovii jest Maciej Maleńczuk, wykonujący go zresztą osobiście i bez playbacku podczas rozmaitych uroczystości. Kiedy Nigel Kennedy przeniósł się za polską żoną do Krakowa, też stał się kibicem Cracovii.

Po drugiej stronie Błoń, na stadionie Wisły, rolę profesora Wyki odgrywał do niedawna Jerzy Fedorowicz, mający obok siebie aktora Leszka Piskorza, a dawniej i wspomnianego Jana Nowickiego. Fedorowicz to dziś poseł, ale przede wszystkim człowiek kultury, były dyrektor Teatru Ludowego w Nowej Hucie.

Na starym stadionie Wisły ławka dziennikarska znajdowała się za lożą honorową, więc kiedy mecz był nudny, mogliśmy śledzić reakcje Fedorowicza, znacznie ciekawsze od popisów zawodników nietrafiających w piłkę. Delikatnie mówiąc, nie panował nad sobą i miał tym na boisku wiele do powiedzenia. Mecz się kończył i pan Jerzy znów stawał się wzorem kultury.

Inny znany kibic Białej Gwiazdy Andrzej Sikorowski nagrał kiedyś klubowy hymn „Jak długo na Wawelu", puszczany potem z taśmy przed meczami. Ale kiedy w roku 2007 przy okazji spotkania Wisła – Arka na trybunach doszło do awantur, Sikorowski napisał w „Dzienniku Polskim", co o tym myśli.

Prosił o wykreślenie go z listy sympatyków klubu i o niepuszczanie hymnu w jego wykonaniu, bo nie ma ochoty, żeby bandyci śpiewali razem z nim. Miał rację. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Ciekawe, że w Warszawie Maryla Rodowicz, zafascynowana legijną „Żyletą", wyraziła kiedyś chęć wspólnego odśpiewania z nią jakiejś pieśni stadionowej. Od tygodnia to już pewnie nieaktualne.

Trójka przyjaciół: Stanisław Dygat, Gustaw Holoubek i Tadeusz Konwicki, zapewne nie była zaangażowana tak emocjonalnie jak Andrzej Sikorowski, ale w latach 60. i 70. chadzali na Legię regularnie. Konwicki miał nawet coś w rodzaju karnetu. Jednak ich entuzjazm słabł w miarę, jak ubywało piłkarzy, a przybywało chuliganów. Pisarz Marek Bieńczyk, który jako chłopak z Grochowa regularnie chodził na Łazienkowską, dziś jest tam rzadkim gościem. Woli telewizor.

Chuligani też bywają różni. W ubiegłym roku służby porządkowe na Santiago Bernabeu podczas meczu Ligi Mistrzów Real – Manchester City usiłowały wyprowadzić z trybun angielskiego kibica. Ich zdaniem nadmiernie demonstrował radość po strzeleniu bramki przez Edina Dżeko. A ponieważ usiadł między kibicami Realu, zaczęły lecieć iskry.

Okazało się, że kibic nazywa się Liam Gallagher i jest byłym frontmanem grupy rockowej Oasis. On, wspólnie z bratem Noelem, gitarzystą Oasis, są przysięgłymi kibicami Manchesteru City. Kiedyś w kilku meczach piłkarze tego klubu grali z reklamą Oasis na koszulkach. Bracia chcieli też kupić do MC Paolo Maldiniego, ale im się nie udało. W roku 2011 Liam Gallagher nagrał starą piosenkę „Blue Moon", która jest nieoficjalnym hymnem klubowym. W końcu Manchester City to też The Blues. Nie tylko Chelsea.

La Scala ?zamiast gaży

Przed każdym meczem Realu na Santiago Bernabeu można usłyszeć klubowy hymn „Hala Madrid" w wykonaniu Placida Domingo. Jose Carreras jest kibicem Barcelony, a trzeci z tenorów – Luciano Pavarotti – kibicował Modenie. Roy Hodgson, obecny trener reprezentacji Anglii, kiedy prowadził Inter Mediolan, zrezygnował z dwumiesięcznej gaży. W zamian prosił o bilety do La Scali. Kiedyś, przy okazji wspólnej gry w piłkę na AWF, znany pianista Janusz Olejniczak opowiadał mi, jak podczas tournee po Ameryce Łacińskiej spędzał wolny czas między koncertami. W Caracas chodził na mecze ligi wenezuelskiej.

Przed meczami Legii cały stadion śpiewa niemenowski  „Sen o Warszawie". Autor słów Marek Gaszyński jest członkiem Towarzystwa Przyjaciół Legii (razem m.in. z Marylą Rodowicz i Wojciechem Gąssowskim).

Czesław Niemen nie tylko nigdy nie był na meczu Legii, ale chyba nawet piłka go nie interesowała.

„Nie pamiętam, abym kiedykolwiek doznał podobnego uczucia radości, podniecenia, które bierze się z nieograniczonej pojemności płuc, sprawności nóg i całego ciała, z pewności sukcesu – jak wtedy, kiedy naprzeciwko nas z równi Błoń zaczęła wynurzać się grupa innych chłopaków z innej ulicy, z którymi mieliśmy rozpocząć bój. Co jest w tej piłce, że siedzi w nas do końca życia i nawet kiedy już dawno przestaliśmy ruszać nogami, fascynuje (...). Kto nigdy nie grał w piłkę, ten nie wie, czym jest bramka".

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku