Efektowne zwycięstwo nad Gibraltarem (7:0) nie spowoduje gwałtownego podniesienia morale przed październikowymi meczami z Niemcami i Szkocją. Jeszcze przed meczem z amatorami Grzegorz Krychowiak powiedział, że Polacy mają więcej do stracenia niż zyskania. Widać to było chociażby po pierwszej połowie, gdy zawodnicy Adama Nawałki prowadzili tylko 1:0, a sposób, w jaki przeprowadzali kolejne ataki, wywoływał ból zębów. W internecie natychmiast zaroiło się od złośliwych komentarzy i dopiero strzelane seryjnie w drugiej połowie bramki zakończyły szyderstwa.
Robert Lewandowski tyle miejsca na boisku i tak słabego bramkarza będzie miał w tych eliminacjach jeszcze tylko raz – w rewanżu z Gibraltarem. Dlatego jego indywidualne akcje i cztery zdobyte gole cieszą, ale założenie, że podobnie będzie w październikowych spotkaniach, jest naiwne.
Ale najbardziej martwi fakt, że najgorzej wypadli zawodnicy, na których Nawałka zdecydował się postawić, mimo iż mają wielkie problemy z regularną grą w klubach.
Mateusz Klich – objawienie zeszłego sezonu w reprezentacji Polski – w meczu z Gibraltarem momentami był najsłabszy w naszej drużynie. Na jego przykładzie najlepiej widać, jak wiele daje regularna gra w klubie. Gdy miał pewne miejsce w składzie holenderskiego Zwolle, dużo wnosił do gry reprezentacji – nieszablonowe podania, umiejętność regulowania tempa, spokój i pewność siebie. W Wolfsburgu, do którego musiał z Holandii wrócić, gdyż niemiecki klub skorzystał z klauzuli pierwokupu, nie mieści się nawet w kadrze meczowej. Nie został też odesłany do rezerw, by chociaż tam rozgrywać mecze.
Doszło do tego, że znacznie lepiej od Klicha wypadł ten, który zmienił go w 71. minucie meczu – Krzysztof Mączyński. Okazuje się, że nawet występy na peryferiach poważnego futbolu – w lidze chińskiej – dają więcej od samych treningów w lidze mistrzów świata.