Gdyby trzymać się terminologii jeździeckiej, można by po prostu uznać, że Hiszpan przestał być koniem, na którego warto stawiać. Chociaż jeszcze w czasach madrycko-liverpoolskich był gwarantem kilkudziesięciu bramek w sezonie. W barwach Atletico i Liverpoolu strzelił łącznie 140 goli we wszystkich rozgrywkach. Jeśli dorzucimy do tego również wielkie chwile w reprezentacji Hiszpanii (przede wszystkim zwycięskiego gola podczas finału Euro 2008 z Niemcami oraz złote medale MŚ 2010 i ME 2012), aparycję modela oraz opinię utalentowanego dzieciaka (nosi przydomek El Nino – red.), to wyjdzie nam nie tylko świetny piłkarz, ale i cenny słup marketingowy.
Fernando Torres długo takim był. Wszystko zmieniło się jednak po przeprowadzce do Chelsea w styczniu 2011 r. Znużony nieco atmosferą Anfield Road napastnik wierzył, że odbuduje się w niebieskiej części Londynu i będzie miał przede wszystkim więcej okazji, aby błyszczeć w europejskich pucharach.
Zmianę otoczenia wyceniono na 50 mln euro. Długo nie potrafił jednak wcelować w bramkę rywali, jakby tamten gruby przelew mu ciążył. Skrupulatnie liczono mu kolejne minuty bez bramkowej zdobyczy. Chociaż Hiszpan w końcu się przełamał i ma na koncie wygraną z The Blues m.in. w Lidze Mistrzów w sezonie 2011/2012 i Lidze Europejskiej rok później, to trzyletni pobyt w stolicy Anglii był dla niego nieudany. Błyszczeli bowiem inni. Torres coraz bardziej męczył się z kolejnymi menedżerami lekką ręką zatrudnianymi przez Romana Abramowicza, a ci nie potrafili definitywnie z niego zrezygnować. Do czasu ponownego objęcia klubowych sterów przez Jose Mourinho. W pewnym momencie Torres był dla niego dopiero trzecim wyborem w ataku. A to mogło oznaczać już tylko jedno.
– To fantastyczny chłopiec i wielki profesjonalista. Musiał jednak zmienić scenerię – mówił Mourinho na łamach „Daily Mail". Portugalczyk nie powinien mieć wyrzutów sumienia, bo miał niepodważalne alibi: do Chelsea sprowadził Torresa jeszcze Carlo Ancelotti. Kiedy pojawił się temat przenosin do AC Milan, Mourinho odradzał jednak Hiszpanowi ten kierunek, podpowiadając odwrotny. – Jestem Interistą i wolałbym, żeby poszedł do Interu Mediolan – sugerował.
Torres postawił jednak na swoim, wybierając Milan, gdzie w sierpniu trafił na dwuletnie wypożyczenie. Rossoneri liczyli pewnie na dobry interes, bo musieli przystać jedynie na roczne pobory zawodnika na poziomie ok. 7 mln euro. Torres wierzył, że odbuduje się we Włoszech. Miał to być układ idealny, bo o odbudowie dawnej marki marzy też Milan. Odchudzana każdego roku z gwiazd drużyna stała się zespołem przeciętnym. Na dowód wystarczy przypomnieć sobie skład linii ataku z przegranego ostatnio meczu z Genoą. Bramkę rywala szturmować próbowali piłkarze dobrzy, ale nie wybitni: Keisuke Honda, Jeremy Menez, Stephan El Shaarawy. Po odejściu Mario Balotellego do Anglii trener Filippo Inzaghi i włodarze Milanu desperacko szukali gwiazdy. Na tle tego marazmu miał się wyróżniać właśnie Torres. – Nie mogę się doczekać, aby zobaczyć czerwone i czarne barwy, aby zdobyć gole i wygrać wiele tytułów – mówił krótko po transferze El Nino.