Po finale Ligi Mistrzów, wieńczącym poprzedni sezon, machina nawet na chwilę się nie zatrzymała – jedne mistrzostwa młodzieżowe, następne, Copa America, Puchar Narodów Afryki, mundial kobiet, a w międzyczasie ruszyły eliminacje pucharów.
I chociaż coraz więcej kibiców narzeka, że futbolu jest za dużo, że nie sposób nad tym zapanować, telewizje bombardują kolejnymi reklamami – „Rewanż za Ligę Mistrzów", „Wielkie stracie", „El Clasico na amerykańskiej ziemi".
Mecze kontrolne
Spośród turniejów międzysezonowych na pierwszy plan wybija się International Champions Cup (ICC). Jest wszystkim, czym ma być kiedyś Superliga – biorą w nim udział czołowe kluby z Europy, ale także z innych kontynentów. Mecze rozgrywane są w Stanach Zjednoczonych, Europie i Azji. ICC ma wszystko, oprócz najważniejszego – prestiżu. Ale ten z każdym rokiem rośnie.
To wciąż tylko rozgrywki między sezonami, mecze towarzyskie albo – używając terminologii Adama Nawałki – mecze kontrolne. Bardzo dochodowe, bo chociaż w turnieju nie ma puli nagród jako takiej – zwycięzca, poza trofeum, nie dostaje nagrody pieniężnej – to kluby coraz lepiej zarabiają na tej inicjatywie. Każdy ma prawo do części wpływów z biletów i praw telewizyjnych. A te rosną, bo telewizje nauczyły się już sprzedawać turniej, w którym w większości grają piłkarze w trakcie sezonu drugoplanowi, jako megahit. Przedrostek „mega" można zastąpić „ultra" albo „hiper".
Każdy klub jest osobno wyceniany i każdy dostaje inną sumę „startowego" od organizatorów. Przykładowo w 2017 roku Real Madryt, FC Barcelona i Manchester United (który wówczas zakończył sezon na szóstym miejscu w Premier League) dostały po 20 milionów euro. PSG, Juventus i Arsenal po 12 milionów, Chelsea 10 milionów, a Tottenham 9.