Ja do tego chóru przyłączyć się nie mogę, bo dla mnie był to przede wszystkim mecz jednego chama – Diego Costy.
Chyba każdy z nas spotykał ludzi, którym do okazania chamstwa nie potrzeba żadnego pretekstu, bo są chamami z urodzenia. Taki właśnie jest Costa. Krąży po boisku w poszukiwaniu okazji do rozróby, popycha każdego, z każdym się kłóci. Żywi się cudzą frustracją, świadomie i z zimną krwią ją prowokując.
Sędzią tego meczu był ślepy i głuchy Holender, który wyrzucił z boiska Zlatana Ibrahimovicia, choć ten nic karygodnego nie zrobił, nie przyznał rzutu karnego dla Chelsea po ewidentnym faulu Edinsona Cavaniego, a Coście pozwolił grać do końca, mimo że ten tuż pod jego nosem i pod nosami jego równie upośledzonych kolegów liniowych wyczyniał rzeczy karygodne.
Zupełnie nie rozumiem, do czego służy sędzia, jeśli nie zauważa i nie tępi takiego zachowania. A wydawałoby się, że nic łatwiejszego, niż wyrzucić Costę z boiska, bo to nie jest żaden przebieraniec, „morderca o twarzy dziecka", tylko cham o twarzy i manierach chama.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w Chelsea ten brazylijsko- -hiszpański destylat prymitywizmu jeszcze zyskał na mocy i Costa ma robić to, czego trener Jose Mourinho – przez lata wzorzec z Sevres chamstwa – już robić nie chce. Kiedy piłkarz schodził z boiska, przeżegnał się i wzniósł oczy do nieba. Nie wiem, o jakiego Boga może mu chodzić.