Korespondencja z Rzymu
„Jesteście wielcy!", „Z podniesioną głową", „Chwała Juventusowi", „Juventus napędził Barcelonie stracha, ale przegrał", „Juve! I tak dziękujemy", „Serce i łzy" – to tytuły z pierwszych stron niedzielnych włoskich gazet. W ciągnących się stronami sprawozdaniach i analizach włoscy dziennikarze podkreślają, że skazany na pożarcie w meczu z najlepszą drużyną świata Juventus dzielnie stawiał opór.
Trener Marcello Lippi (wygrał z Juventusem Ligę Mistrzów, a z reprezentacją Włoch zdobył mistrzostwo świata) powiedział, że wszyscy mieszkańcy Italii powinni być dumni ze Starej Damy. Inna trenerska sława, Giovanni Trapattoni (Puchar Europy z Juve w 1985 r. – tragiczny mecz na stadionie Heysel), posunął się jeszcze dalej: „Gdyby piłkarze zamienili się koszulkami, nikt nie dostrzegłby żadnej różnicy między Barcą a Juve. Gdyby w futbolu jak w boksie sędziowano na punkty, Barcelona wygrałaby ten mecz najwyżej 51:49, jeśli w ogóle".
Najdalej w zachwytach poszedł jednak dziennik „Corriere dello Sport", gdzie piszącym o wiele bliżej do fanatycznych kibiców niż obiektywnych dziennikarzy: „Czy naprawdę ktoś może uczciwie powiedzieć, że widział różnicę między Barcą a Juve? A jeśli tak, to czy zauważył, w jaki popłoch wpadli Katalończycy, gdy Alvaro Morata wyrównał? Poza tym Juve należał się karny". Tego samego zdania byli zresztą moi sąsiedzi podczas rutynowych niedzielnych dysput futbolowych pod kioskiem z gazetami.
Generalnie jednak w komentarzach włoskiej prasy przeważa trzeźwość, a gdzieniegdzie („La Gazzetta" i „Il Giornale") pojawia się nawet ponure poczucie humoru: „Tym razem Suarez ugryzł Starą Damę w serce". To oczywiście aluzja do bramki zdobytej przez Urugwajczyka i tego, że podczas ostatniego mundialu w meczu z Włochami pokąsał stopera Giorgio Chielliniego. Guru włoskich komentatorów futbolowych Mario Sconcerti na łamach „Corriere della Sera" napisał: „Wygrała drużyna lepsza, ale przegrani spisali się świetnie. Barca posiadająca w składzie nadmiar piłkarskiej klasy zagrała wczoraj jak solidarny i świetnie rozumiejący się zespół, a nie zlepek wielkich indywidualności, więc musiała wygrać". Eksperci (też bramkarz Gigi Buffon po meczu) byli zgodni, że z Barceloną Juve mogło wygrać jedynie z pomocą niebios, i to wykorzystując wszystkie zesłane stamtąd szanse. Pierwszą wykorzystał Alvaro Morata, strzelając wyrównującą bramkę, ale kilka następnych, gdy nieco zszokowani Katalończycy się cofnęli, zespół zaprzepaścił.