Korespondencja z Rzymu
Chorwaccy rasiści byli jednak symbolicznie na meczu obecni. Jak się rzuciło w oczy, gdy piłkarze zeszli po 45 minutach z boiska, ktoś potraktował murawę specjalnym sprayem tak, że z oddali w świetle reflektorów widać było sporą swastykę. Jeden z porządkowych rzucił się do przysypywania kompromitacji trawą z wiaderka, ale niewiele pomogło. Po meczu swastykę długo podziwiał obserwator UEFA i robił notatki. Nie wróży to Chorwatom niczego dobrego, szczególnie, że to recydywa. Po meczu pytany o incydent szef chorwackiej federacji, kiedyś znakomity snajper Realu Madryt Davor Suker był szary na twarzy i powiedział, że liczy się z bardzo surową karą. Zaraz potem federacja wydała oświadczenie, w którym napisano, że sprawcy okryli hańbą cały naród chorwacki. Piłkarze swastyki na boisku nie zauważyli, bo widać ją było tylko z wysokości trybun. Można podejrzewać, że to sprawka kiboli Hajduka, którzy kilka lat temu podczas meczu swojej drużyny z Livorno ubrali się i usadzili na trybunach tak, że z czarnych koszulek na tle białych powstała ogromna swastyka.
Włoskie media są bardzo zadowolone z postawy swojej drużyny: „Dumna Italia zagrała z błyskiem" (La Repubblica), „Italia – serce i piękna gra" (Corriere della Sera), „Łyżka pełna dumy" – tytułuje na pierwszej stronie Gazzetta dello Sport. To aluzja do karnego, którego strzelił Chorwatom Candreva lekkim lobem w sam środek bramki. Po włosku taki strzał (specjalistą od takich karnych jest Francesco Totti, a prekursorem Czech Anton Panenka) nazywa się „łyżeczka" (cucchiaio).
Włosi bardzo obawiali się tego meczu. Tym bardziej, że w październiku ubiegłego roku w Mediolanie (też był remis 1:1) Chorwaci byli drużyną o klasę lepszą. A na dodatek co najmniej pięciu piłkarzy pierwszego składu nie mogło wczoraj wystąpić z powodu kontuzji: Barzagli, Chiellini, Verratti, De Rossi, Zaza. Trener Conte przed meczem twierdził, że w tej chwili Chorwacja ma lepszą drużynę i lepszych graczy. Dodał, że będzie to najtrudniejszy mecz od kiedy w ubiegłym roku został selekcjonerem. „Gazzetta dello Sport" w sobotę porównywała włoskiego trenera do cesarza Dioklecjana, który próbuje powstrzymać upadek imperium rzymskiego. Nastroje we włoskiej prasie były podłe. Fachowcy nie spodziewali się po tym meczu niczego dobrego.
Rozpoczęło się dla Włochów fatalnie. Zastępujący Chielliniego stoper Astori w 6 minucie głupio i niepotrzebnie sfaulował Srnę w polu karnym. Karnego strzelał Mandzukic, ale Buffon sparował dość łatwy do obrony strzał. W 10. minucie można było przecierać oczy ze zdumienia. Niedokładna i chaotyczna squadra azzurra zagrała jak Barcelona. 10 szybkich, sprytnych podań z pierwszej piłki w pełnym biegu Al Shaarawy (syn Egipcjanina) zakończył zdobyciem bramki. Włosi zaczęli wiwatować, ale sędzia nie wiedzieć czemu dopatrzył się spalonego. Więc Włosi zaczęli protestować. Ale angielski arbiter nie czekając nawet sekundy, choć powinien, gwizdnął, a Chorwaci niezbyt po sportowemu wykorzystali sytuację. Ruszyli do przodu nie napotykając nikogo na swojej drodze. Mandzukic strzelił gola z bliska, a przy okazji, można podejrzewać, że z premedytacją, rozorał korkiem nogę Buffona pod kolanem (włoski bramkarz nie wyszedł na druga połowę, bo lekarz założył mu 10 szwów). W 36. minucie ten sam Mandzukic po rzucie wolnym odbił piłkę ręką i Cadreva poczęstował z 11-tki Subasica łyżką pełną dumy.