Niemrawy i chaotyczny mecz tydzień temu w Sarajewie rozstrzygnął sprawę awansu, bo poznaniacy wygrali 2:0. Choć okupili je żółtymi kartkami i kontuzją dwóch graczy. Dlatego chwała poznańskim kibicom, że wczoraj stawili się tłumnie na stadionie i dopingowali swoich przez 90 minut. Oni mieli dobrze, bo byli między sobą i zajmowali się bardziej sobą - przyśpiewkami, okrzykami - niż meczem. Wszystko wyglądało jak niezwykle udane spotkanie integracyjne, gdzie jedni się integrowali, a drudzy, specjalnie nie przeszkadzając, biegali po boisku.

Mecz z punktu widzenia kibica, który chciałby obejrzeć trochę futbolu, nie mógł się zacząć gorzej. Już 6 minucie szkocki lechita Barry Douglas egzekwował rzut wolny jakieś 18-19 metrów od bramki Bośniaków i trafił w samo okienko. Strzał był przedni. Nie do obrony. Już wtedy gości musiały opuścić jakiekolwiek nadzieje na odrobienie straty. To, co się działo potem, przypomina mi epizod z młodości śp. Maćka Rybińskiego, znakomitego felietonisty, pisarza i scenarzysty. Otóż w czasach rozwiniętej komuny „Sztandar Młodych" wysłał go bodaj do Szczecina ma kolarskie torowe mistrzostwa Polski. Maciek, co tu dużo kryć, był zawsze człowiekiem trunkowym i za dobre towarzystwo oddałby wszystko. To i nie dziwota, że gdzieś się w tym Szczecinie zgubił. Redakcja wytropiła go po trzech dniach rano w hotelu. I pytają: „Maciek, co się dzieje?". A on na to: „No nic się nie dzieje. Jacyś faceci jeżdżą w kółko na rowerach. Paranoja. To w ogóle nie ma sensu".

Podobnie działo się wczoraj na boisku w Poznaniu. Jacyś faceci biegali za piłką i trudno było się dopatrzeć w tym jakiegoś sensu. Bośniacy właściciwie zrezygnowali z gry i ograniczali poczynania do obrony. Lech atakował bez przekonania. I tak, zdecydowanie zbyt wolno, mijał czas. Innymi słowy chińska tortura. Miałem nadzieję, że mistrzowie Polski, by uhonorować kibiców za to, że tak licznie przyszli na mecz, będą chcieli pokazać kilka ciekawych zagrań nie mówiąc o dalszych bramkach. W ciągu 90 minut Lechici pokazali dwie pół akcji wybudzających ze snu i spaprali trzy okazje do strzelenia gola. Był piękny stadion, masa dopingujących kibiców, znakomita murawa, nawet piłka taka sama, jaką będą grali w tym sezonie Barcelona i Manchester United, ale futbol gdzieś przepadł.

Oczywiście poznaniacy kontrolowali przez cały czas grę. I grali po poznańsku - oszczędnie. Może i gra była dojrzała i wyrachowana, ale była przede wszystkim nudna jak rozgotowane, niesolone pyry. Za tydzień w tym samym miejscu przeciw Lechowi w kolejnej rundzie zagra klasowa szwajcarska drużyna FC Basel. Ostatnio w Lidze Mistrzów grali w 1/8 finału. Czyli ile jest wart w Europie mistrz Polski, zobaczymy w przyszłą środę. Leniwa przebieżka z Bośniakami mówi niewiele, a sobotnia porażka z Pogonią Szczecin w lidze nie wróży najlepiej.