– Nie możemy im pozwolić podnieść się z dna tabeli. Remis będzie naszą porażką – mówił najlepszy snajper ekstraklasy Nemanja Nikolić, który rozgrzał atmosferę długo przed pierwszym gwizdkiem. – Niech najpierw strzeli bramkę komuś dobremu albo w Lidze Europejskiej, bo na razie robił to tylko w lidze polskiej i węgierskiej – odgryzał się Jan Urban. W niedzielny wieczór przy Łazienkowskiej Nikolić, mimo wielkich chęci, nie trafił ani razu.
Trener Urban dokonał aż siedmiu zmian w składzie w porównaniu ze zwycięskim meczem we Florencji. Wrócili Karol Linetty i Paulus Arajuuri, kapitańską opaskę od Łukasza Trałki (kartki) przejął Szymon Pawłowski, a do ataku przesunięty został Maciej Gajos. Wspierał go Kaspar Hamalainen i to właśnie Fin już w ósmej minucie dał Lechowi prowadzenie, wykorzystując błąd Jakuba Rzeźniczaka. Goście cofnęli się do obrony, rozbijając ataki Legii i czekając na okazje do kontr. Gospodarze do końca bili głową w mur.
– Nie mam pretensji do zawodników, błędy się zdarzają, a ambicji odmówić im nie można – powiedział Stanisław Czerczesow, dla którego to pierwsza porażka w roli trenera Legii. – Długie piłki do Nikolicia nie są żadnym zamysłem taktycznym, to przyzwyczajenie, które staramy się piłkarzom wybić z głowy – tłumaczył.
Bozia nagradza
To była pod wieloma względami kolejka przełomowa. Liczba 13 dla jednych okazała się pechowa, innym przyniosła szczęście.
Z Gliwic bez punktów wracały już w tym sezonie i Legia, i Wisła. Piast zdobył w sześciu meczach komplet punktów, ale w sobotę śląska twierdza padła w końcu pod naporem Korony.