Żeby zrozumieć powagę sytuacji, w jakiej znalazł się Arsenal, wystarczy napisać, że za kadencji Arsene'a Wengera zespół tylko dwa razy nie wyszedł z grupy – ostatnio 16 lat temu. Jeśli dodać do tego plagę kontuzji (siedmiu kontuzjowanych piłkarzy, w tym Alexis Sanchez) oraz przypomnieć, że trzy poprzednie wizyty Kanonierów w Pireusie zakończyły się porażkami, robi się naprawdę nieciekawie.
Fakt, że każde z tych spotkań odbyło się, kiedy Arsenal miał już awans w kieszeni, poprawia humory wyłącznie urodzonym optymistom. Porażka 2:3 w Londynie sprawia, że w Grecji piłkarze Wengera muszą zdobyć przynajmniej dwa gole, wygrać różnicą dwóch bramek lub 4:3, 5:4 itd. Zwycięstwo 3:2 też da im awans, dzięki lepszemu bilansowi strzeleckiemu.
– To możliwe – przekonuje Mesut Oezil. – Ale w obronie trzeba zagrać uważniej niż w pierwszym meczu. Będzie bardzo ciężko, bo gospodarze nastawią się na kontry i będą mieli za sobą tłumy szalonych kibiców – dodaje pomocnik reprezentacji Niemiec.
Olympiakos właśnie ustanowił rekord ligi greckiej – zaczął sezon od 13 zwycięstw. Konkurencja została w tyle. Można się więc skupić w pełni na rywalizacji w Europie.
Wszystkie siły na puchary powinna rzucić także Chelsea. 14 punktów straty w Anglii do miejsca premiowanego grą w kolejnym sezonie LM wydaje się nie do odrobienia. Trzeba szukać innej drogi: przez triumf w Lidze Mistrzów lub Lidze Europejskiej.