Ale historycznie to jest wydarzenie, przy którym prawdziwi kibice powinni stanąć na baczność i patrzeć na widowisko z odkrytymi głowami.
Nie chodzi wcale o Wayne’a Rooneya, który znów włoży opaskę kapitańską, nie ma znaczenia to, że Anglię poprowadzi Gareth Southgate, tymczasowy trener, bo ten właściwy sprzeniewierzył się kodeksowi etycznemu, nawet wynik ma dla mnie znaczenie drugorzędne. Ważne jest to, czego nie widać gołym okiem: duch wielkiej historii i kultury futbolowej.
Wielka Brytania jest jedynym krajem, na terytorium którego działają cztery niezależne związki piłkarskie. Wszystkie, ze względu na niegdysiejsze zasługi, zostały przyjęte do FIFA. Każdy, nawet średnio zorientowany kibic wie, że współczesna piłka narodziła się w połowie XIX wieku na Wyspach Brytyjskich. Tam w futbolu wszystko było pierwsze. W marcu 1872 roku rozegrano pierwszy finał rozgrywek o Puchar Anglii. Pierwszy mecz, uznany oficjalnie za międzypaństwowy, odbył się 30 listopada tego samego roku roku w Glasgow. Szkocja, reprezentowana przez piłkarzy jednego klubu Queen’s Park spotkała się z Anglią.
Termin nie był przypadkowy. 30 listopada to święto patrona Szkocji świętego Andrzeja. Niektórzy zawodnicy mieli na głowach czapki, czasami przypominające mikołajowe. To dlatego od końca XIX wieku każdy reprezentant Anglii, Szkocji, Irlandii i Walii otrzymywał na pamiątkę występu w drużynie narodowej charakterystyczną czapeczkę z daszkiem i chwostem. W języku angielskim taka czapeczka nosi nosi nazwę „cap”. To dlatego w przypadku brytyjskich reprezentantów nie mówi się ile meczów w kadrze rozegrali, tylko ile mają czapeczek, czyli „caps”.
W tamtym premierowym meczu Szkocja grała systemem 2-2-6, a Anglia 1-2-7. Mimo to nikomu nie udało się zdobyć bramki i mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Tydzień po tym wydarzeniu powstał Szkocki Związek Piłkarski. Angielski istniał już od dziewięciu lat. Wzajemne relacje między reprezentacjami Szkocji i Anglii wyglądają tak, jak uczucie między bohaterem narodowym Szkocji Williamem Wallacem („Waleczne serce”), a angielskim królem Edwardem I. Kiedy Polska remisowała z Anglią na Wembley, najgłośniej poza Warszawą cieszyli się kibice w Glasgow i Dublinie.