Kolorowe i głośne trybuny, szamani na ławkach rezerwowych i czary odprawiane na boisku. To wszystko – oczywiście poza dobrym futbolem – sprawia, że co dwa lata tak chętnie zaglądamy na Czarny Ląd.
Stałą częścią tego święta afrykańskiej piłki są też kłótnie o pieniądze. Zawodnicy, grożąc strajkiem, walczą o zaległe premie lub próbują zapewnić sobie jak najwyższe bonusy na wypadek sukcesu. Nie wszystkich stać na taką hojność jak rząd Wybrzeża Kości Słoniowej, który obiecał, że za zwycięstwo wypłaci drużynie 6 mln euro.
Bojkotem straszyli m.in. debiutujący w mistrzostwach piłkarze Gwinei Bissau. Ta była portugalska kolonia, zniszczona przez wojnę domową, to jedno z najbiedniejszych państw świata, żyjące z rolnictwa i rybołówstwa.
Dogodne położenie (nad Oceanem Atlantyckim) i wszechobecna korupcja sprzyjają działaniu narkotykowych gangów. Gwinea Bissau jest głównym punktem przerzutowym kokainy z Ameryki Południowej do Europy.
W rozwiązanie sporu między zawodnikami a federacją włączył się prezydent kraju. Jego słowo wystarczyło, by piłkarze przerwali protest, spakowali walizki i polecieli do Gabonu. Żegnały ich tłumy kibiców. Awans drużyny, która wyeliminowała m.in. Zambię i Kongo, to ogromna niespodzianka.