Legia obroniła tytuł, mimo że teoretycznie w tym sezonie nie miało prawa to się udać: zmiany trenerów, konflikt właścicielski, zakończony pozyskaniem klubu przez Dariusza Mioduskiego, sprzedaż zimą dwóch najlepszych napastników, w których miejsce przyszli następcy, którzy łącznie strzelili jednego gola. Gdy Jacek Magiera we wrześniu tego roku przejmował drużynę, Legia miała 12 punktów straty do prowadzącego wówczas w tabeli duetu z Gdańska i Białegostoku. A jednak się udało i to Legia sięgnęła po 12 tytuł. Wcześniej dwa trofea z rzędu udało jej się zdobyć w latach: 1955-56, 1969-70, 1994-95, oraz 2013-14. Warszawski klub ma już tylko o dwa mistrzostwa mniej od Górnika Zabrze i Ruchu Chorzów, a także jedno trofeum mniej od Wisły Kraków.
Mecz w Warszawie, w drugiej połowie toczący się przy oberwaniu chmury, nie porwał jednak kibiców. Inna sprawa, że oni bawili się mimo wszystko doskonale. Legia wiedząc, że wystarcza jej remis, skupiła się na kontrolowaniu przebiegu meczu i sporadycznych tylko momentach, gdy zespół Magiery angażował większą liczbę zawodników w ataki.
Inna sprawa, że taki przebieg spotkania był wodą na młyn dla zawodników z Warszawy. Oni mieli przede wszystkim osiągnąć swój cel, a nie tworzyć spektakl. Kilka zagrań Vadisa Odjidji-Ofoe stało jak zwykle na najwyższym poziomie, ale to było za mało.
Rozczarowała jednak przede wszystkim Lechia. Goście przecież wciąż mieli szansę na tytuł w tej szalonej końcówce ligi. Oczywiście nie byli zależni tylko od siebie – musieli liczyć na podział punktów w Białymstoku – ale warunkiem podstawowym było ich zwycięstwo w Warszawie. Tymczasem Lechia przyjechała do Warszawy bez nastawienia na frontalny atak, na próbę zmienienia, tego, na co wszyscy w Warszawie czekali. Gdy po blisko godzinie gry czerwoną kartkę dostał Sławomir Peszko jasnym się stało, że tytuł nie pojedzie do Gdańska, tylko zostanie w stolicy.
Znacznie więcej emocji było w Białymstoku, gdzie gospodarzy od mistrzostwa dzieliła tylko jedna bramka. Gospodarze przegrywali już 0:2 z Lechem Poznań i wydawało się, że zostaną największymi przegranymi tego sezonu, że nawet nie awansują do eliminacji przyszłorocznych pucharów europejskich. A przecież to Jagiellonia skończyła rundę zasadniczą na pierwszym miejscu, miała przewagę punktu nad Legią i przywilej rozgrywania większej liczby meczów na swoim stadionie.