Pięć meczów i tylko sześć strzelonych bramek – to bilans Rumunów na półmetku kwalifikacji. Bilans dla naszych przeciwników niepokojący, gdy weźmie się pod uwagę, że wszystkie z tych goli padły w dwóch pierwszych spotkaniach o punkty – z Czarnogórą (1:1) i Armenią (5:0).
Niemoc Rumunii trwa od październikowego meczu z Kazachstanem (0:0) w Astanie. Bolesna porażka z Polską (0:3) i remis z Danią (0:0) były pierwszym sygnałem do bicia na alarm. O dogonieniu Polski można zapomnieć (7 pkt straty), a zajęcie drugiego miejsca nie musi gwarantować nawet udziału w barażach.
Wiara w Christopha Dauma nie ginie. Niemiec – zatrudniony, by po 20 latach dać Rumunii upragniony awans na mistrzostwa świata – zachował posadę. Ale porażka z Polską może wyczerpać cierpliwość szefów federacji. Problemów ze znalezieniem pracy – mimo ciągnącego się za nim skandalu związanego z zażywaniem kokainy – Daum mieć jednak nie powinien. Wysokimi zarobkami kuszą go kluby z Bliskiego Wschodu, jedną z lukratywnych ofert, z Arabii Saudyjskiej, odrzucił podobno zimą.
Przygotowania do meczu z Polską zaczęły się już dwa tygodnie temu. Mało brakowało, by zostały zakłócone przez... rumuńskie kluby, które zagroziły, że nie puszczą swoich piłkarzy na zgrupowanie kadry. Poszło oczywiście o pieniądze i władzę.
Federacja zaproponowała, by zespoły z najwyższej klasy rozgrywkowej dzieliły się wpływami z tytułu praw telewizyjnych z drużynami z drugiej i trzeciej ligi (5 procent z 27 mln euro na rozwój futbolu). W dodatku organizacja zrzeszająca kluby ekstraklasy miałaby stracić jedno z trzech miejsc w komitecie wykonawczym związku.