Jeśli nie jesteś w stanie kogoś pokonać, to go zatrudnij - ta sprawdzona, nie tylko w futbolu, zasada mogłaby tłumaczyć wybór Mourinho. Mogłaby, gdyby nie fakt, że Portugalczyk Tottenhamowi już nie zagrażał, bo przez ostatni rok był bezrobotny, a jego kariera znalazła się na poważnym zakręcie.
Prowadzone przez niego drużyny wygrały z londyńczykami 13 z 22 meczów, tylko pięć przegrały. Ostatnia z tych porażek (0:3), w sierpniu ubiegłego roku na Old Trafford, była jednak zapowiedzią rychłego rozstania Mourinho z Manchesterem United. Coraz słabsza gra i narastający konflikt z piłkarzami przesądziły o jego losach.
Magia wciąż działa
Zespół odżył. Zresztą on sam również. Zgarnął 15 mln funtów odprawy. Na brak zajęć nie narzekał. Pracował dla katarskiej telewizji beIN Sports, promował rosyjski hokej, błyszczał jako ekspert Sky Sports. Powtarzał, że jest za młody, by przechodzić na emeryturę, choć wielu już go na nią wysyłało. Nie chciał też trenować na peryferiach wielkiego futbolu, dlatego odrzucił intratną propozycję z Chin.
Mimo coraz gorszych wyników, magia Mourinho - jak widać - wciąż działa. Wiadomo było, że prędzej czy później któryś z europejskich gigantów wyciągnie po niego dłoń. Ale że zrobi to akurat Tottenham, będący wzorem piłkarskiej oszczędności? Tego nie przewidział prawie nikt.
- Myślę, że wraz z pojawieniem się nowego stadionu potrzebowali dużego nazwiska, by promować wartość klubu. A Mourinho takim nazwiskiem z pewnością jest. Ale gwarantuję, że jeśli Levy (Daniel, prezes Tottenhamu - przyp. red.) nałoży na niego takie same ograniczenia, jak nałożył na Pochettino, zaczną się kłopoty. I to szybko - twierdzi Guillem Balague, ceniony dziennikarz, autor wielu książek o futbolu.