Przyszła ostatnia seria. Prowadził z krótką przerwą od początku, ale od czwartej rundy z bardzo efektownym rekordem życiowym 21,51 m, prawie pół metra przed najbliższym rywalem. Siadł na ławeczce, pokręcił głową, chyba z niedowierzaniem i czekał. To pewnie były najtrudniejsze minuty w życiu polskiego miotacza. Zostało siedem prób rywali, za chwilę już sześć, bo Paweł Sofin niemal nie walczył. Po kilkudziesięciu sekundach Reese Hoffa wypadł z koła, a Jurij Biłonog z kozacką fryzurą też wykonał próbę wyraźnie zrezygnowany. Jeszcze cztery, trzy rzuty, liczenie jest proste, nikt się nie zbliża do Polaka. Nawet drugi z Amerykanów, groźny Christian Cantwell. Walczył, ale polski niepokój szybko minął – 21,09, będzie miał srebro. Medal jest pewny, ale teraz inny niż złoty byłby już porażką. Jeszcze nowy rekordzista Kanady Dylan Armstrog, ostatnia próba Białorusina Andrieja Michniewicza i z sektorów, gdzie widać Polaków, słychać krzyk radości.
Tomasz Majewski jeszcze raz podnosi kulę, pcha, ale już w sercu ma radość. Próba spalona. Podnosi ręce w górę i wreszcie krzyczy tak, że słychać na szczycie trybun. Tłumaczyć nie trzeba – po 36 latach Polak jest znów mistrzem olimpijskim w pchnięciu kulą. Rywale zaskoczeni, najbardziej Cantwell, który robi dobrą minę, lecz wie, że NBC pokazywała konkurs na żywo, że Ameryka widziała, jak trzech ich silnych mężczyzn w barwach USA nie umie znaleźć sposobu na wielkiego chłopaka z nieznanego kraju.
Nie ma co pisać skromnie, to złoto Majewski wywalczył jak wielki mistrz. Wygrał poranne kwalifikacje bijąc po raz pierwszy rekord życiowy – 21,04. Wszyscy wierzyli, że amerykańska trójka plus dwaj Białorusini czaili się z formą, że wyskoczą z wynikami, które każą innym rozkładać ręce. Było inaczej. Konkurs rozpoczęły nerwowe próby, Polak był najspokojniejszy. 20,80 na otwarcie, gorsza druga próba, po której spadł na krótko na czwarte miejsce i wreszcie w trzeciej serii szybkie tasowanie miejsc i pierwszy wybuch radości: 21,21. Michniewicz drugi 21,05, Armstrong trzeci 21,04.
Najbardziej sławnym kulomiotom USA zadrżały ręce i nogi. Adam Nelson, rekord życiowy 22,12, nie ma żadnej udanej z trzech prób i odpada. Hoffa kręci się kole z zawziętą miną, ale efekt jest słaby,
Gdy zaczynała się czwarta seria Stadion Narodowy krzyczał na cały regulator, gdyż biegły wieloboistki na 200 m, wśród nich Chinka. Wygrała, niewiele osób patrzyło na uniesione w górę ręce Polaka. Kula poleciała daleko za białą taśmę oznaczającą 20 m, trochę przed tą która oznaczała 22. Realizator na szczęście zorientował się, że chyba widzieliśmy rzut po złoto, dał widzom powtórkę na wielkich ekranach, dopiero wtedy rozległ się głośny okrzyk podziwu.