Reklama
Rozwiń

Tomasz Majewski mistrzem olimpijskim

Złoto w pchnięciu kulą. Trudno wspanialszy początek zawodów lekkoatletycznych. Polak na najwyższym stopniu podium, Mazurek Dąbrowskiego przy 90 tysiącach widzów. Igrzyska wreszcie są dla nas piękne

Aktualizacja: 15.08.2008 19:03 Publikacja: 15.08.2008 17:17

Tomasz Majewski mistrzem olimpijskim

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Przyszła ostatnia seria. Prowadził z krótką przerwą od początku, ale od czwartej rundy z bardzo efektownym rekordem życiowym 21,51 m, prawie pół metra przed najbliższym rywalem. Siadł na ławeczce, pokręcił głową, chyba z niedowierzaniem i czekał. To pewnie były najtrudniejsze minuty w życiu polskiego miotacza. Zostało siedem prób rywali, za chwilę już sześć, bo Paweł Sofin niemal nie walczył. Po kilkudziesięciu sekundach Reese Hoffa wypadł z koła, a Jurij Biłonog z kozacką fryzurą też wykonał próbę wyraźnie zrezygnowany. Jeszcze cztery, trzy rzuty, liczenie jest proste, nikt się nie zbliża do Polaka. Nawet drugi z Amerykanów, groźny Christian Cantwell. Walczył, ale polski niepokój szybko minął – 21,09, będzie miał srebro. Medal jest pewny, ale teraz inny niż złoty byłby już porażką. Jeszcze nowy rekordzista Kanady Dylan Armstrog, ostatnia próba Białorusina Andrieja Michniewicza i z sektorów, gdzie widać Polaków, słychać krzyk radości.

Tomasz Majewski jeszcze raz podnosi kulę, pcha, ale już w sercu ma radość. Próba spalona. Podnosi ręce w górę i wreszcie krzyczy tak, że słychać na szczycie trybun. Tłumaczyć nie trzeba – po 36 latach Polak jest znów mistrzem olimpijskim w pchnięciu kulą. Rywale zaskoczeni, najbardziej Cantwell, który robi dobrą minę, lecz wie, że NBC pokazywała konkurs na żywo, że Ameryka widziała, jak trzech ich silnych mężczyzn w barwach USA nie umie znaleźć sposobu na wielkiego chłopaka z nieznanego kraju.

Nie ma co pisać skromnie, to złoto Majewski wywalczył jak wielki mistrz. Wygrał poranne kwalifikacje bijąc po raz pierwszy rekord życiowy – 21,04. Wszyscy wierzyli, że amerykańska trójka plus dwaj Białorusini czaili się z formą, że wyskoczą z wynikami, które każą innym rozkładać ręce. Było inaczej. Konkurs rozpoczęły nerwowe próby, Polak był najspokojniejszy. 20,80 na otwarcie, gorsza druga próba, po której spadł na krótko na czwarte miejsce i wreszcie w trzeciej serii szybkie tasowanie miejsc i pierwszy wybuch radości: 21,21. Michniewicz drugi 21,05, Armstrong trzeci 21,04.

Najbardziej sławnym kulomiotom USA zadrżały ręce i nogi. Adam Nelson, rekord życiowy 22,12, nie ma żadnej udanej z trzech prób i odpada. Hoffa kręci się kole z zawziętą miną, ale efekt jest słaby,

Gdy zaczynała się czwarta seria Stadion Narodowy krzyczał na cały regulator, gdyż biegły wieloboistki na 200 m, wśród nich Chinka. Wygrała, niewiele osób patrzyło na uniesione w górę ręce Polaka. Kula poleciała daleko za białą taśmę oznaczającą 20 m, trochę przed tą która oznaczała 22. Realizator na szczęście zorientował się, że chyba widzieliśmy rzut po złoto, dał widzom powtórkę na wielkich ekranach, dopiero wtedy rozległ się głośny okrzyk podziwu.

Potem było już tylko niecierpliwe czekanie, chcieliśmy, by ten konkurs skończył się szybciej, ale Majewski jeszcze walczył. Gdy kończył piątą serię, też pchnął bardzo daleko, może nawet dalej od swego rekordu, może nawet w okolicach rekordu Polski Edwarda Sarula (21,68) z 1983 roku, lecz siła wyrzucająca z koła była za wielka. Ostatnia kolejka przeleciała błyskawicznie. Cantwell i Michniewicz z trochę wymuszonym uśmiechem poklepali mistrza po plecach.

Dekoracja też była szybko. Polak zdążył wykonać rundę honorową na pół stadionu, a już zaproszono go na podium. Biało-czerwona flaga popłynęła na maszt, pierwszy złoty medalista w lekkiej atletyce musiał zostać bohaterem wieczoru. Łza się oku kręci, jeszcze pamięta się Monachium i zwycięstwo Władysława Komara. Jutro, 17 sierpnia mija rocznica jego śmierci.

Tomasz Majewski przeszedł dzielnie dziesiątki wywiadów, podczas konferencji prasowej pokazał światu, że jest ambitnym ale skromnym człowiekiem. – W moim kraju lekka atletyka nie jest bardzo popularnym sportem. Jestem sławny dziś i może jeszcze będę parę dni – powiedział amerykańskim dziennikarzom, zdjął medal z szyi, pieczołowicie owinął medal wstążką, wsadził do prawej kieszeni dresu i odjechał.

Po takim początku obudziła się nadzieja na dobry ciąg dalszy. Szymon Ziółkowski był drugi w eliminacjach rzutu młotem, Wioletta Frankiewicz-Janowska czwarta na 3 km z przeszkodami. Oba finały w weekend.

Zanim cieszyliśmy się ze złota Majewskiego obejrzeliśmy w piątek pierwsze sceny spektaklu, który ma przenieść zawody lekkoatletyczne na pekińskim Stadionie Narodowym do historii. Wielka trójka Tyson, Gay, Usain Bolt i Asafa Powell rozegrała dwie serie eliminacyjne biegu na 100 m.

Wszyscy mocni wyraźnie się oszczędzali, to stały element gry. Powell, 26 lat, miłośnik wielokonnych aut, nie wykorzystał chyba połowy mocy nóg, gdy wygrywał biegi w czasie 10,16 i 10,02. Poprawiał lub wyrównywał rekordy świata już pięć razy. Najlepszy wynik to 9,74. Podziękował Boltowi, gdy stracił pierwsze miejsce na liście. – Powiedział mi, że zdjąłem z niego wielki ciężar. Jest szczęśliwy z tego powodu – mówił najnowszy rekordzista świata. Powell ma opinię sportowca, który nie umie wygrywać w wielkich imprezach. Pokonał jednak rekordzistę świata podczas mityngu w Sztokholmie 22 lipca.

Usain Bolt w pierwszym starcie olimpijskim wypadł podobnie: 10,20, potem 9,92 – najlepiej ze wszystkich. Fachowcy mówią, że jako najmłodszy i najmniej doświadczony z trójki może nie wytrzymać napięcia walki o złoto, sprinter zaprzecza. – Wystarczy mi dobra koncentracja i zrobię swoje – zapewniał w Pekinie.

Gay, najcichszy z mistrzów sprintu ostatnich lat, także pobiegł w piątek oszczędnie, rano 10,22, wieczorem 10,09. Do jego najlepszego wyniku – 9,68 z silnym wiatrem w plecy w kwalifikacjach olimpijskich reprezentacji USA – to także daleko. Problemem Gaya były kontuzje w czasie poprzedzającym igrzyska. Biegacz twierdzi, że z nogami wszystko jest w porządku. Pojechał nawet do Niemiec na konsultacje do sławnego doktora Hansa-Wilhelma Müllera-Wohlfartha. W tym sezonie przegrał w Nowym Jorku z Boltem, lecz jego wiara w siebie podczas konferencji prasowej w Pekinie była wzorowa.

Finał 100 m mężczyzn zaplanowano na sobotę o 16.30 czasu polskiego. Inne konkurencje, z całym szacunkiem, raczej nie dorównają temu wydarzeniu. Przez dwa dni weekendu wręczone zostaną jeszcze medale w chodzie na 20 km i biegu na 10 000 m mężczyzn oraz pchnięciu kulą, sprincie na 100 m, trójskoku i maratonie kobiet.

Przyszła ostatnia seria. Prowadził z krótką przerwą od początku, ale od czwartej rundy z bardzo efektownym rekordem życiowym 21,51 m, prawie pół metra przed najbliższym rywalem. Siadł na ławeczce, pokręcił głową, chyba z niedowierzaniem i czekał. To pewnie były najtrudniejsze minuty w życiu polskiego miotacza. Zostało siedem prób rywali, za chwilę już sześć, bo Paweł Sofin niemal nie walczył. Po kilkudziesięciu sekundach Reese Hoffa wypadł z koła, a Jurij Biłonog z kozacką fryzurą też wykonał próbę wyraźnie zrezygnowany. Jeszcze cztery, trzy rzuty, liczenie jest proste, nikt się nie zbliża do Polaka. Nawet drugi z Amerykanów, groźny Christian Cantwell. Walczył, ale polski niepokój szybko minął – 21,09, będzie miał srebro. Medal jest pewny, ale teraz inny niż złoty byłby już porażką. Jeszcze nowy rekordzista Kanady Dylan Armstrog, ostatnia próba Białorusina Andrieja Michniewicza i z sektorów, gdzie widać Polaków, słychać krzyk radości.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku