"Rz": Zapomniał pan już o porażce na mistrzostwach świata w Daegu?
Tomasz Majewski:
Tak i to bardzo szybko. W sporcie oprócz zwycięstw, które są bardzo miłe, trzeba się przyzwyczaić do przegranych i szybko o nich zapominać. Ja to robię, nie rozpamiętuję. Myślami wybiegam już do następnego sezonu i na nim się skupiam.
Po Daegu z niepokojem liczyliśmy, ile osób wypada z hojnie finansowanego przez Ministerstwo Sportu Klubu Londyn dla najlepszych polskich olimpijczyków. W wymaganiach ministerstwa miał być medal na rok przed igrzyskami.
To prawda, ale na razie nic nie wiemy. Nie mieliśmy jeszcze spotkania z ministrem, ale pewnie wszystko zostanie po staremu, oczywiście trochę okrojone. Co mają powiedzieć wioślarze, pływacy, reszta dyscyplin? Ten rok w ogóle nie był za szczęśliwy dla polskiego sportu. Spójrzmy prawdzie w oczy: kto ma te medale zdobywać? Nie mamy zmienników. Jeśli czytam w gazetach, że nasz największy faworyt do złota Marcin Dołęga ma kłopoty ze zdrowiem, to robi się naprawdę krucho. Na szczęście ja na zdrowie nie narzekam i oby tak pozostało jak najdłużej.