O takim wyniku polski dyskobol mówił od dawna, dla dyskoboli siedemdziesiątka to symboliczna granica doskonałości. Robi wrażenie także skala poprawki, poprzedni rekord (tego samego miotacza) był o 2,01 m gorszy. Tabele światowe również wymagają korekty – rezultat Polaka ma numer 7 w historii dysku. Dalej rzucili tylko Niemiec Juergen Schult (74,08), Litwin Virgilijus Alekna (73,88), Estończyk Gerd Kanter (73,38; 73,02; 71,88) i Rosjanin Jurij Dumczew (71,86).
Fruwający dysk Małachowskiego zobaczono podczas sobotnich zawodów z cyklu IAAF World Challenge w Hengelo (w wersji lokalnej: Fanny Blankers-Koen Games). Od początku było wiadomo, że o zwycięstwo walczyć będzie tylko ich dwóch: Polak i Harting. Wystarczyło, żeby były emocje.
Niemiec zaczął od wyniku, który w wielu zawodach sparaliżowałby konkurencję: 69,36, ale tym razem się przeliczył. Piotr Małachowski poprawiał się z rzutu na rzut, od ponad 65 m na początek, do prawie 68 m w czwartej próbie. Rekord przyszedł w piątej: szybkie wejście do koła, żadnego zastanawiania się, tylko zamach, błyskawiczny obrót i dysk poleciał daleko, za ostatnią biała linię, tak, że trudno było od razu ocenić odległość.
Harting jeszcze raz potwierdził, że umie walczyć do końca, machnął za chwilę 69,91. Obaj w ostatnich próbach starali się tak bardzo, że spalili.
– Oczywiście, że to dla mnie pewna niespodzianka, bo trochę kłuje mnie w biodrze i byłem zmęczony po podróży z Eugene. Ale na treningach byłem już blisko granicy 70 m. Polowałem na taki rzut już od trzech lat, wreszcie trafiłem na perfekcyjny dzień. W urodziny nie było żadnego piwa, teraz chyba będzie, zasłużyłem? – pytał Małachowski dziennikarzy.