Stephen Francis to Jose Mourinho lekkoatletyki: głośny, skuteczny, nielubiany. Choć był biegaczem niewartym uwagi, choć pochodzi z kraju, który wcześniej trenerami nie słynął, został królem Midasem nie tylko w sprintach, bo do medali olimpijskich i mistrzostw świata doprowadził też płotkarki Melaine Walker i Brigitte Foster-Hylton oraz skoczka wzwyż Germaine'a Masona.
Stworzył od podstaw klub MVP (Maximixing Velocity and Power), który dziś jest jak Real Madryt biegów, i zagrozić mu może tylko Barcelona, czyli Racers Track Club, gdzie ćwiczy Usain Bolt.
Francis, jak Mourinho, nie gryzie się w język i wszędzie widzi spiski. Od lat wojuje z jamajską federacją, niewiele brakowało, a nie dostałby akredytacji na igrzyska w Pekinie, na których jego sportowcy zdobyli siedem medali.
Niedawno Francis skłócił się ze swoim wychowankiem Michaelem Fraterem: skrytykował go za chęć startu w wyborach do zarządu związku lekkoatletycznego. Zrobił to publicznie i tak ostro, że Frater, mistrz olimpijski w sztafecie, odszedł z grupy Francisa, z którym pracował od 20 lat.
Teraz trener odciął się od swojego najsłynniejszego ucznia Asafy Powella, złapanego na dopingu razem z Sherone Simpson, też z MVP. Zarzucił im, że słuchają już tylko swojego menedżera Paula Doyle'a.