27-latka zaczęła zimę od występów solidnych, choć niesatysfakcjonujących. 7.09 i 7.11 w Ostrawie oraz 7.16 i 7.13 w Łodzi to wyniki na poziomie światowym, bo tylko trzy kobiety – Jacious Sears (7.02), Patrizia van der Weken (7.07), Zanyab Dosso (7.08) – biegały w tym roku szybciej, ale sama Swoboda łamała już w karierze granicę siedmiu sekund. Trudno się więc dziwić, że ma apetyt na więcej i po występie w sobotnim Orlen Cup była niezadowolona.
Najlepsza polska sprinterka opowiedziała „Rz” o braku motywacji i podkreślała, że „biegania już nie kocha”. – Nic mnie już nie cieszy. Nie chce mi się trenować. Nie wiem, po co to robię. To nie jest tylko emocja dzisiejszego dnia. Przerasta mnie to. Mam nadzieję, że coś się wydarzy i znowu mi się to wszystko spodoba. A może muszę zacząć robić coś innego, na przykład zmienić konkurencję, chociażby na skok w dal – mówiła Swoboda.
Czytaj więcej
Świątek to największa gwiazda polskiego sportu, a Swoboda - sportowej popkultury
Jak Ewa Swoboda dojrzewała na oczach całej Polski
To nie pierwszy raz, kiedy 27-latką po nieudanym starcie targają emocje. Zawsze trzymała je na wierzchu. Nie miała łatwo, bo jej kariera rozpędzała się wraz z rozkwitem mediów społecznościowych. Stała się przez to jednym z pierwszych polskich sportowców, który zderzył się z internetowym hejtem w pełnej skali. Była łatwym celem: emocjonalna, czasem opryskliwa dziewczyna z tatuażami, której styl bycia wymyka się schematom.
Została rekordzistką i wicemistrzynią świata juniorów, ale wśród seniorek zaczęła przegrywać. Nie kryła, że zdarzało się jej opóźnić przygotowania do sezonu przez wakacje albo tatuaż, zdradziła się też ze słabością do fast foodów oraz napojów energetycznych. Potrzebowała czasu, żeby dojrzeć i uporządkować relację z życiem oraz sportem. Podobno „pozbyła się z otoczenia toksycznych ludzi” i na treningach „zaczęła wreszcie robić to, co trenerka każe”.