Kulomiotka z Białorusi to dopingowy wschodnioeuropejski wzorzec ostatnich lat. Zawsze mocna w zawodach krajowych, rzadko obecna za granicą, ale jak już, to zwykle zwycięska.
Brązowy medal olimpijski w Pekinie, złoto i trzy srebra mistrzostw świata to była jej wizytówka. Niski głos i niezbyt dobra cera też, co sportowcy z innych ekip wypominali jej niekiedy, wedle ostatnich obyczajów, na Twitterze.
Nadieżda chciała nadal wygrywać, ale Valerie Adams z Nowej Zelandii wydawała się ostatnimi laty mocniejsza. W Londynie Ostapczuk badano dwa razy – 5 sierpnia przed finałem, i dzień później po decydującym konkursie. W obu próbkach znaleziono środek anaboliczny metenolon – raczej starego typu, dziś dość łatwy do wykrycia.
Ciąg dalszy też był łatwy do przewidzenia: najpierw zaprzeczenia kulomiotki, po dwóch dniach atak, a nawet dwa – pierwszy na byłego trenera, szefa białoruskiej lekkiej atletyki Anatolija Badujewa, drugi na tę, której przyznano złoto, czyli Adams.
Pomysł z Badujewem wygląda ciekawiej, trener został niedawno aresztowany pod zarzutem defraudacji pieniędzy i wyłudzania ich od białoruskich lekkoatletów i ich szkoleniowców pod groźbą ujawnienia... dopingu. Wersja Ostapczuk brzmi zatem: jestem ofiarą, to zemsta Badujewa, bo nie poddałam się szantażowi. Co do oskarżeń skierowanych przeciwko swej głównej rywalce, to żadnych konkretów Ostapczuk nie podała.