Drugi dzień londyńskiego mityngu podobał się Brytyjczykom, bo kilka konkurencji wygrali miejscowi lekkoatleci, m. in. mistrz biegów długich Mo Farah, ale znów najbardziej trzeba podziwiać loty na poprzeczką Renauda Lavillenie, który poprawił rekord życiowy i rekord Francji — skoczył 6,02.
Francuski skoczek w tym sezonie nie ma mocnych rywali. W Londynie do wysokości 5,77 dorównywał mu Niemiec Björn Otto, potem trochę za ambitnie próbował skoczyć wyżej, więc wkrótce Lavillenie został sam na sam z poprzeczką i robił rzeczy wielkie: 5,91 za pierwszym razem, 5,97 strącił, ale niezrażony przeniósł kolejną próbę na 6,02 i dał radę. Kazał następnie zawiesić na stojakach 6,16 – centymetr lepiej od rekordu świata Siergieja Bubki, ale te skoki to było więcej zabawy dla publiczności, niż prawdziwy atak na rekord.
Trochę niezauważalnie przeszedł konkurs pchnięcia kulą pań, ale warto zauważyć, że tak jak Lavillenie w tyczce, tak Valerie Adams w swej konkurencji jest poza zasięgiem innych. Miotaczka z Nowej Zelandii ściga się sama ze sobą i robi to dobrze: sześć prób, wszystkie udane, wszystkie w granicach od 20,31 do 20,90. Najlepszy wynik to rekord tego sezonu. Zamienić te diamentowe pchnięcia na złoto w mistrzostwach świata wydaje się formalnością.
W finale tempo nie zmalało, choć klasyfikacja się zmieniła. Bieg w deszczu (ale ciepłym) wygrała Okagbare (10,79 – ustanowiła rekord Afryki) przed Pierre (10,85). Jeter się wycofała, kontuzja Amerykanki wydaje się zagrażać startowi w Moskwie, a Fraser-Pryce nieco została na starcie i była czwarta. Może dyskwalifikacje innych dodają wiary nowemu pokoleniu szybkich kobiet.
Jedyny Polak w sobotnich zawodach – mistrz Polski na 110 m ppł. Artur Noga znów pobiegł blisko rekordu życiowego. Czas 13,31 dał mu trzecie miejsce za Davidem Oliverem i Williamem Sharmanem, ale za to przed rekordzistą świata Ariesem Merrittem, który po potknięciu na piątym płotku nie ukończył biegu.