Przede wszystkim: nie szkodzić. Pierwsze zdanie przysięgi Hipokratesa ma zastosowanie w każdym sporcie. Gwałtowny i dosłowny przeskok z bezczynności w trening grozi poważnymi, a bywa, że nieodwracalnymi kontuzjami.
Trudno oczekiwać, że ciało wożone samochodami, zasilane przetworzoną żywnością pełną konserwantów, napojami słodzonymi i alkoholem na wysiłek zareaguje obojętnie. Zadyszka, kolka i zawrót głowy to najłagodniejsze, co się może zdarzyć. Można nie tylko skręcić kostkę, ponadrywać wiązadła i przeciążyć kolana, ale też nabawić się przepukliny.
– Znałem kilka przypadków 50-latków, którzy po gwałtownym i niekontrolowanym wejściu w bieganie schudli tak dużo i szybko, że całkowicie wyniszczyli organizm, który tego nie wytrzymał – mówi Piotr Netter, były trener kadry olimpijskiej w triatlonie i dyrektor Herbalife Triathlon Gdynia, który trenuje zawodowych sportowców i triatlonistów amatorów, w tym wielu prezesów wielkich firm.
Dlatego przygodę ze sportem Piotr Netter radzi rozpocząć od wizyty u lekarza, i to najlepiej sportowego, który ma „sportowy światopogląd" i jest wyczulony na schorzenia, które mogą uniemożliwić bieganie. – Oczywiście, pewne rzeczy od razu rzucą się w oczy dobremu trenerowi – jak zadyszka, bezdechy astmowe, źle ustawione stopy, ale rzadko kto przed pierwszym wyjściem na ścieżkę zgłasza się do profesjonalnego trenera – przyznaje Netter.
Swoich podopiecznych wysyła do lekarza, który sprawdza, czy nie mają cukrzycy, astmy, zaawansowanej miażdżycy. Bo sport przyciąga osobowości bardzo różne. Od ludzi, którzy po oszałamiającym sukcesie zawodowym mają apetyt na kolejny – koniecznie błyskawiczny i koniecznie w sporcie, bez refleksji, że po pięćdziesiątce trudno bić rekordy juniorów – po osoby pogodzone z sobą i z życiem, które po sporcie oczekują pozytywnych emocji, poprawy sylwetki i przedłużenia młodości.