Koszykarze Turowa zrewanżowali się Treflowi za porażkę w pierwszym meczu. Była to zresztą ich pierwsza wygrana z zespołem z Sopotu w tym sezonie. Piątkowe spotkanie znów było bardzo zacięte i emocjonujące. Końcowy wynik i najwyższa w meczu 11-punktowa różnica nie oddaje jego dramaturgii. Drużyny zdobywały punkty falami.
Turów zaczął od prowadzenia 10:2. Trefl jeszcze w pierwszej kwarcie odrobił stratę i kończył ją przy własnej jednopunktowej przewadze. Najciekawsze rzeczy działy się w trzeciej kwarcie, gdy zespół z Sopotu prowadził już dziewięcioma punktami (46:37), ale kolejny fragment przegrał 0:11 i to gospodarze jeszcze w tej kwarcie wyszli na ośmiopuntowe prowadzenie (57:49).
W czwartej goście odrobili straty i jeszcze na pięć minut przed końcem po rzucie Giedriusa Gustasa prowadzili 65:64. Decydujące o zwycięstwie gospodarzy były dwa trzypunktowe rzuty Marko Brkicia, który wcześniej spudłował trzy takie próby, a teraz trafił z odległości nawet większej niż 6,75 m.
Najlepszym zawodnikiem na parkiecie był jednak pochodzący z Rzeszowa, a występujący w reprezentacji Niemiec kapitan Turowa Konrad Wysocki, który grał pełne 40 minut, nie pomylił się w rzutach za trzy (4/4), miał 13 zbiórek. Po meczu pozdrowił babcię, która właśnie wyszła ze szpitala i zadedykował jej to zwycięstwo.
W niedzielę w Słupsku trzecie półfinałowe spotkanie Energi Czarnych z Asseco Prokomem Gdynia. Mistrzowie Polski w tym sezonie już tam przegrali (71:74), popełniając aż 22 straty. W przegranym w czwartek na własnym parkiecie drugim meczu półfinałowym (63:76), w którym stracili przewagę parkietu, mieli ich 20. To największy problem zespołu trenera Tomasa Pacesasa, który wciąż czeka na powrót do formy gwiazdora drużyny Qyntela Woodsa. Czy się doczeka do końca sezonu?