Po spektakularnym zwycięstwie w drugim meczu na Florydzie koszykarze Mavericks odebrali rywalom przewagę własnego parkietu. Losy mistrzostwa mogą się rozstrzygnąć już w trzech kolejnych spotkaniach w Dallas, gdzie w tegorocznym play-off Mavericks przegrali tylko raz: w drugim meczu finału Konferencji Zachodniej z Oklahoma City Thunder.
Mavericks potrafią grać z Heat. Pokonali ich w 14 kolejnych spotkaniach w sezonie zasadniczym. Gorzej było w play-off. Porażka w pierwszym meczu w Miami była ich piątą z rzędu w rywalizacji o tytuł (w pamiętnym finale z 2006 roku - od 2-0 do 2-4), ale w kolejnej konfrontacji przerwali tę serię.
Czwartkowy mecz przejdzie do kronik jako jeden z największych powrotów w finałach NBA. Drużyna z Dallas potrafiła w sześć minut odrobić 15-punktową stratę i wygrać. Podobnego wyczynu dokonali Chicago Bulls w rywalizacji z Portland Trail Blazers w 1992 roku.
Mavericks pokazali w Miami wielki charakter i odporność psychiczną. Pomogli im w tym sami rywale, a szczególnie ich dwaj najwięksi gwiazdorzy LeBron James i Dwyane Wade. Demonstracyjnie okazywali radość, po tym jak Wade trafił za trzy punkty z narożnika boiska, dając gospodarzom najwyższe prowadzenie w meczu (88:73). Robili to tuż przy ławce rezerwowych Dallas, na oczach sfrustrowanych przebiegiem spotkania zawodników trenera Rika Carlisle’a. Dało to Mavericks szczególną determinację i energię na ostatnie minuty, w których znakomicie zagrała cała trójka ich asów: Jason Terry, Shawn Marion i niezrównany Dirk Nowitzki.
Nie można tego powiedzieć o wielkiej trójcy Miami: James, Wade i Chris Bosh gdy rywale odrabiali straty, zdobyli tylko dwa punkty (LeBron z wolnych). Trener Erik Spoelstra w ostatnich sześciu minutach meczu czterokrotnie brał czas, za każdym razem namawiał swoich zawodników do cierpliwości w ataku, zaufania do kolegów, dłuższej wymiany podań i nie polegania wyłącznie na rzutach za trzy punkty. Nie poskutkowało. Gwiazdorzy grali indywidualnie i nieskutecznie. Zabrakło dojrzałości.