Właściciele klubu, rodzina Bussów chcieli ulepszyć to, co świetnie działało. Wydali w lecie miliony, ściągnęli do zespołu nowe brylanty (Steve'a Nasha i Dwighta Howarda), tylko każdy był z innej bajki. Pierwszy trener Mike Brown został zwolniony zaraz na początku sezonu, bo nie potrafił poradzić sobie z nadmiarem gwiazd. Cztery porażki w pięciu meczach sezonu, a wcześniej osiem przegranych sparingów – nie miał żadnych argumentów na swoją obronę.
Kobe Bryant i Pau Gasol od wielu lat na pamięć grali w słynnej taktyce trójkątów, ustawionej przez Phila Jakcsona. Tą drogą doszli do kilku mistrzowskich pierścieni. Do nich dołączyli Steve Nash i wracający po poważnej kontuzji pleców Dwight Howard, którzy byli przyzwyczajeni do zupełnie innej gry i przekonani, że świat kręci się wokół nich. Brown chciał to wszystko pogodzić, a zrobił jeszcze większe zamieszanie.
Na ratunek miał po raz trzeci przybyć Phil Jackson. Kibice żądali powrotu "Mistrza Zen", ale czy chcieli tego właściciele, to już inna sprawa. I tak muszą wypłacać Brownowi 13 mln dol. z zerwanego kontraktu, nie dało się tego pogodzić z oczekiwaniami Jacksona (poprzednio zarabiał 11 mln dol. rocznie). Podobno trener chciał dostać udziały w klubie. Tyle plotki – na pewno nie dostał roboty.
Właściciele zdecydowali się na wariant oszczędnościowy: Mike D'Antoni - 12 mln dol. za cztery lata pracy. I może się okazać, że chytry straci dwa razy, bo w obecnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłoby zwolnienie trenera i zatrudnienie kogoś, kto naprawdę posprząta. Tylko, że wtedy trzeba by płacić za dwa zerwane kontrakty (w sumie około 25 mln dol.) i za kolejnego trenera.
Lakersi są w tym momencie dopiero na 12. miejscu w Konferencji Zachodniej (bilans 18-25), a ostatnia seria wyjazdowych porażek z Toronto Raptors, Chicago Bulls i Memphis Grizzlies była zawstydzająca.