Mały Shawn Corey Carter mógł tylko pomarzyć o bilecie na mecz NBA. Wychowywał się na biednym i ponurym Brooklynie, wśród przestępców i narkomanów. Ale nie przestawał wierzyć, że wyrwie się stamtąd do lepszego świata. Ulica kształtowała jego charakter, nauczyła pokonywać przeszkody, pomogła wspiąć się na finansowy szczyt.
Dziś 43-letni Carter, znany szerzej jako Jay-Z, siada na meczach w pierwszym rzędzie, ze swoją żoną, gwiazdą popu Beyonce. Przeszedł klasyczną drogę od pucybuta do milionera. Jest królem rapu, jednym z najlepiej zarabiających ludzi hip-hopu.
Przyjaźni się z Bono, Denzelem Washingtonem czy Oprah Winfrey („Jest czarujący i uroczy. I wspaniale pachnie” – powiedziała o nim dama amerykańskiej telewizji po pierwszym spotkaniu). W kampaniach wyborczych wspiera Baracka Obamę. A majątek wyceniany na ponad pół miliarda dolarów pozwala mu inwestować w klub NBA Brooklyn Nets (wcześniej pod nazwą New Jersey Nets).
Jeszcze niedawno drużyna była jednym z kopciuszków ligi. Po powrocie w ubiegłym roku do Nowego Jorku zmieniono nie tylko nazwę, ale też herb i stroje. Zaprojektował je sam Jay-Z. Jako gwiazda show-biznesu zajął się wizerunkiem zespołu, a rosyjski oligarcha Michaił Prochorow pompowaniem w klub gotówki (udziały rapera to tylko 0,07 proc.).
Nets znów nie przynoszą wstydu, w Konferencji Wschodniej zajmują czwarte miejsce. A Jay-Z nie zapomniał o swoich korzeniach. Dla biedniejszych kibiców przygotował bilety po 15 dolarów, na każdy mecz Nets we własnej hali sprzedaje się ich dwa tysiące.
Kibic Arsenalu
Raper jest także współwłaścicielem sieci barów sportowych The 40/40 Club, a od kilku lat powtarzana jest informacja, że planuje zainwestować swoje pieniądze w Arsenal.
– Jestem biznesmenem, za każdym razem szukam dobrej okazji – powtarza. – Zawsze chciałem być na pierwszym planie, lubię mieć wpływ na podejmowanie decyzji. O inwestowaniu w futbol wiem niewiele, ale interesuję się piłką już długo, jakieś dziesięć lat – przekonuje.