Grzegorz Bachański: Nie planuję rewolucji

– Potrzebujemy planu, skutecznego działania, współpracy. Nasze środowisko wcale nie jest podzielone – mówi prezes Polskiego Związku Koszykówki Grzegorz Bachański.

Publikacja: 21.11.2024 04:57

Grzegorz Bachański: Nie planuję rewolucji

Foto: AP/LESZEK SZYMAŃSKI

Sześć lat temu zastąpił pana Radosław Piesiewicz, a teraz pan wraca w jego miejsce. Wszystko zostanie po staremu?

Nie. Sześć lat w sporcie to epoka. Nie ma miejsca na stagnację. My dziś musimy myśleć o tym, co będzie za pięć–dziesięć lat, a nie o tym, co było. Ale to nie wymaga rewolucji, tylko planu, skutecznego działania i współpracy.

Wydaje się, że niemało osób oczekiwałoby jednak rewolucji…

Kibice patrzą na dyscyplinę z innej perspektywy i to normalne, bo oczekują przede wszystkich wyników sportowych. Nie różnią nas cele, ale świadomość, jak do nich dojść. Kiedy teraz rozmawiam z moimi byłymi kontrkandydatami Filipem Kenigiem czy Jackiem Jakubowskim, to wydaje mi się, że ich hasła także rewolucyjne nie były. Dziś, kiedy opadły emocje po wyborach, skupiamy się na tym, co nas łączy, i takich aspektów jest znaczne więcej.

Zajął pan miejsce Piesiewicza i teraz będziecie blisko współpracować?

Nie ma takiego powodu. Radosława Piesiewicza nie ma już w strukturach PZKosz. Przez kilka lat blisko współpracowaliśmy i – jak zawsze – działałem w tym czasie dla dobra polskiej koszykówki. Robię to od 30 lat. Nie pojawiłem się w PZKosz jako czyjś człowiek. Nie byłem też kandydatem namaszczonym przez prezesa Piesiewicza.

Jednak pracowaliście ze sobą przez sześć lat i pewne relacje pozostają…

Prezes Piesiewicz miał relacje z całym środowiskiem: zawodnikami, trenerami, klubami… Odbyły się jednak wybory. Kandydowało pięć osób, a takiej sytuacji nie mieliśmy nigdy. Co więcej – w całej kampanii nie było między kandydatami wielkich różnic programowych i więcej się mówiło o tym, kto kogo popiera. Dla mnie to dobry sygnał. Jestem człowiekiem współpracy i chcę korzystać z wiedzy oraz kompetencji innych. A wybory pokazały, że polska koszykówka jest ważna dla wielu środowisk.

Środowisko – jak często wspomina Marcin Gortat – jest podzielone?

Nie. Jest oczywiście trochę emocji o bardziej personalnym charakterze, ale co do kierunków rozwoju panuje zgoda. Ja zebrałem 90 proc. głosów, bo przekonałem głosujących, że mam kompetencje, aby ten plan wdrożyć i zrealizować. Nie brakuje oczywiście dyskusji, ale wiele z nich odbywa się w internecie, a to świat wirtualny. Inne toczyły się między elektorami, czyli tymi osobami, które na co dzień prowadzą kluby i realnie odpowiadają za rozwój koszykówki. To dwie różne przestrzenie.

Jakie stawia pan sobie cele?

Masowość powtarzała się przed wyborami u wszystkich kandydatów. To sprawa kluczowa, bo coraz mniej młodych ludzi uprawia sport i to zjawisko wykracza poza koszykówkę. Chcemy w porozumieniu z ministerstwami oraz samorządami propagować dyscyplinę, zachęcać dzieciaki do treningów.

Czytaj więcej

Radosław Piesiewicz ma następcę. Zmiana władzy na czele PZKosz

Zachęcanie to jedno, ale możliwości – drugie. Jak stworzyć więcej miejsc do treningu?

Inne problemy mają duże miasta, inne te o średniej wielkości, a jeszcze inne są na wsiach. Dziesięć lat temu ruszyliśmy z programem Szkolnych Młodzieżowych Ośrodków Koszykówki. Zaczęliśmy od 4, a dzisiaj jest ich 220 podzielonych na dwie grupy: SMOK i Koszykarskie Ośrodki Szkolenia Młodzieży. Mamy w tym projekcie 10 tys. dzieci. Zajmują się nimi wykwalifikowani trenerzy, a nawet specjaliści od przygotowania motorycznego i fizjoterapeuci, o czym kiedyś mogliśmy tylko pomarzyć. Bardzo dużo spośród ośrodków powstaje w mniejszych miastach.

Jak to się dzieje?

Projekt kierujemy do szkół, ale pomóc musi samorząd. Miasto musi się np. zobowiązać, że wniesie aportem salę gimnastyczną. Musimy mieć też chętnego nauczyciela, dyrekcję, która wyrazi zgodę, oraz zainteresowanych rodziców. Za tym idą dostawy sprzętu ze strony PZKosz. Mamy wiele zapytań od samorządowców, którzy chcieliby mieć SMOK czy KOSSM u siebie. Rok temu ruszyliśmy ponadto z programem Wiejskich Ośrodków Koszykówki i dziś mamy ich 16.

Ile w sumie ośrodków chciałby pan mieć na koniec kadencji?

Marzy mi się podwojenie tej liczby, ale jeśli za cztery lata będzie ich np. 300, to też będzie dobrze. Rozmawiałem z Filipem Kenigiem, który w Łodzi prowadzi miniligę dla dzieci. Chcielibyśmy rozszerzyć ten projekt na całą Polskę.

Jako franczyzę?

Diabeł tkwi w szczegółach. Prowadzimy rozmowy, ale istotną kwestią pozostaje finansowanie projektu. SMOK-i i KOSSM-y są wspierane głównie ze środków ministerialnych. Tutaj musielibyśmy poszukać pieniędzy. Są jeszcze inne pomysły. Większość środowiska jest chociażby przekonana, że trzeba odejść od mistrzostw Polski do lat 13, bo na tym poziomie wynik nie jest najważniejszy.

Jak to ma wyglądać?

Chcemy je zastąpić turniejami popularyzującymi koszykówkę. Chodzi o to, żeby trener nie miał pokusy „zbudowania drużyny na medal” w kategorii do lat 13. Koszykówka jest sportem późno rozwojowym w naszej szerokości geograficznej, więc dobrze byłoby nie ścigać się o wynik w tym wieku. Lepiej się spotkać, wymieszać składy, dać możliwość grania wszystkim.

To problem znany także z piłki, że trener liczący na wynik wystawia najlepszych, a może najwyższych i najsilniejszych, a reszta nie gra…

U nas jest tak samo. Jeśli trener walczy o mistrzostwo Polski do lat 13 i dostaje za to nagrodę, to wiadomo, że będzie ograniczał rotację, a słabsze dzieci będą to przeżywać. Wydaje się też, że na wczesnym etapie szkolenia nie powinno się grać obroną strefową. Dzieci muszą się uczyć podejmowania na boisku decyzji, a do tego potrzebny jest przeciwnik, który będzie się starał zabrać piłkę, a nie ustawi pod koszem. W Hiszpanii czy Francji dzieci potrafią sobie radzić z agresywnym kryciem, a nasi młodzieżowi kadrowicze już niekoniecznie.

To chyba można wprowadzić od razu?

Nie wszyscy trenerzy są do tego przekonani i ich głosu też słuchamy. Obrona strefą jest bardzo ważna w wieku seniorskim. Świetnie robią to Litwini, którzy uczą się tego od małego. Musimy znaleźć właściwe proporcje. Jeśli nie gramy dla wyniku, to dajmy dzieciom nacieszyć się koszykówką. Pozwalajmy na grę 1x1, a nie forsujmy zaawansowane schematy.

Powiedział pan, że trener za medal mistrzostw Polski jest nagradzany. Dla kogoś takie 2000 zł od burmistrza może stanowić mocny argument, żeby grać na wynik…

Dlatego w projektach SMOK i KOSSM trenerzy otrzymują dodatkowe wynagrodzenie ok. 2000 zł brutto. Słyszę, że to są dobre pieniądze, choć wiadomo, że trzeba je zwiększać. Dzięki temu można skoncentrować się na rozwoju umiejętności dzieci. Takich trenerów mamy około 650 i to nie są przypadkowe osoby. Podzieliliśmy Polskę na kilka makroregionów z koordynatorami dbającymi o poziom merytoryczny. Raz, dwa razy do roku organizujemy zjazdy, na których dokonujemy podsumowania pracy i wprowadzamy zmiany w prowadzeniu projektu.

Czytaj więcej

Wybory w PZKosz. Czas wymazać białe plamy

Jak potem nie stracić talentów, skoro za kilka tysięcy dolarów można ściągnąć koszykarza z USA? Kiedyś był przepis o dwóch Polakach na parkiecie w meczu ligowym, a teraz?

Uważałem, że przepis ten przyniósł wiele korzyści, choć wiele klubów by się ze mną nie zgodziło. Mateusz Ponitka, Adam Waczyński, Michał Sokołowski – wszyscy oni wchodzili na poziom międzynarodowy, kiedy obowiązywał. Ktoś powie, że oni i tak by sobie poradzili, bo byli na tyle dobrzy. Problem z ochroną rynku ma jednak cała Europa. Przygląda się temu Unia Europejska, ale – w związku ze swobodą przepływu osób – trudno o wprowadzenie jakichkolwiek barier. Musimy znaleźć sposób na to, jak chronić polski rynek. Jednocześnie jest coś innego, co daje mi radość. Wiele klubów ma szkolenie młodzieży na niezłym poziomie, a nawet stworzyło akademie. Kiedyś tego nie było.

Przykłady?

Śląsk Wrocław, Trefl Sopot, Arka Gdynia, GTK Gliwice, Stal Ostrów Wlkp. to tylko pierwsze z brzegu kluby, które mocno inwestują w szkolenie. Przejście z wieku juniora do seniora pozostaje najtrudniejsze. Maturzyści zastanawiają się, czy postawić na sport, czy na naukę. Jeśli nie pokażemy im, że środowisko na nich czeka, to będą się zniechęcać i rezygnować.

Zaczął pan pracę w 2010 roku jako prezes zadłużonego związku. Jak teraz wygląda sytuacja finansowa?

Z zadłużenia wychodziliśmy przez dziesięć lat i dzisiaj nasza sytuacja jest stabilna. Dużo środków idzie w dół piramidy, choćby w postaci wynagrodzeń dla trenerów SMOK oraz KOSSM. Rocznie to ok. 12–13 mln zł. Taki był wniosek środowiska zgłoszony już 20 lat temu. Dofinansowujemy też młodzieżowe mistrzostwa Polski, jako jeden z nielicznych krajów pokazujemy te mecze na YouTubie. Dla dzieci to wielka sprawa. Ruszyliśmy też z projektem Centralnej Ligi Juniorów i Juniorek.

Jak wyglądają przygotowania do przyszłorocznego EuroBasketu?

Wszystko idzie zgodnie z planem. Przyspieszymy po losowaniu grup, kiedy będziemy wiedzieć, kto u nas zagra. Realizujemy z Katowicami określony plan działań, którego zakres będzie się zwiększał, im bliżej będzie imprezy. Rozpoczęliśmy sprzedaż biletów na mecze Polaków, przeprowadziliśmy kampanię outdoorową, promujemy Eurobasket na meczach. Przed mistrzostwami przed Spodkiem powstanie miasteczko dla kibiców i strefa koszykówki 3x3. Jesteśmy dobrze przygotowani i mam nadzieję, że ta impreza zostanie kolejnym wydarzeniem promującym polską koszykówkę.

Sześć lat temu zastąpił pana Radosław Piesiewicz, a teraz pan wraca w jego miejsce. Wszystko zostanie po staremu?

Nie. Sześć lat w sporcie to epoka. Nie ma miejsca na stagnację. My dziś musimy myśleć o tym, co będzie za pięć–dziesięć lat, a nie o tym, co było. Ale to nie wymaga rewolucji, tylko planu, skutecznego działania i współpracy.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Wybory w USA. Czy LeBron James wie, że republikanie też kupują buty?
Koszykówka
Radosław Piesiewicz ma następcę. Zmiana władzy na czele PZKosz
Koszykówka
Jeremy Sochan zostaje w San Antonio Spurs. Ile zarobi reprezentant Polski?
Koszykówka
Wybory w PZKosz. Czas wymazać białe plamy
Materiał Promocyjny
Dylematy ekologiczne
Koszykówka
Nie żyje Dikembe Mutombo. Kochali go wszyscy