Największe emocje wzbudził transfer Kevina Duranta. 27-letni skrzydłowy to jedna z gwiazd ligi, były MVP, mistrz olimpijski oraz mistrz świata. W poniedziałek Durant ogłosił, że po dziewięciu latach odchodzi z Oklahoma City Thunder. Postanowił dołączyć do Golden State Warriors, finalistów ostatnich finałów NBA. Z „Wojownikami” podpisał dwuletni kontrakt, który gwarantuje mu 54 mln dolarów zarobku.
W przypadku Duranta sensacją nie jest sam transfer. Jego kontrakt z Thunder wygasł wraz z początkiem lipca, a skrzydłowy stał się najbardziej rozchwytywanym towarem na rynku wolnych agentów. Do przejścia namawiali go m.in. San Antonio Spurs, Los Angeles Clippers, Boston Celtics i Miami Heat, a sam Durant głośno mówił o tym, że chce wyjść ze strefy komfortu i po latach gry w jednym zespole pragnie zmiany otoczenia.
Sensacją jest wybór, jakiego dokonał. Warriors to największy rywal dawnego klubu Duranta. Obie drużyny zmierzyły się w ostatnim finale konferencji zachodniej, a Thunder byli o krok od wyeliminowania faworytów. W serii do czterech zwycięstw prowadzili 3:1, a w piątym meczu wygrywali jeszcze kilka minut przed końcem – ostatecznie przegrali to spotkanie, a całą serię 3:4. Transfer do Warriors wzbudził szok i mieszane uczucia wewnątrz ligi. „Jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do niego” – skomentował Paul Pierce. „Ktoś cię pokonał. A ty tam idziesz? Supergwiazdy tak nie robią" – napisał Jusuf Nurkić z Denver Nuggets.
„To szaleństwo! Czy oni będą teraz rzucać po 200 punktów w meczu?” – wspomniał na Twitterze Marcin Gortat. W Oakland jednym transferem stworzono zespół marzeń i głównego kandydata do mistrzowskich pierścieni. Stephen Curry, Klay Thompson i Draymond Green dopiero rozpoczynają najlepszy okres w swojej karierze, a właśnie dołączył do nich siedmiokrotny uczestnik Mecz Gwiazd.