Obydwie drużyny chciały wygrać, ale wynik nie miał znaczenia dla układu tabeli w grupie G. Mistrzowie Polski już wcześniej awansowali z drugiego miejsca do czołowej ósemki rozgrywek, gdzie spotkają się z Olympiakosem Pireus (do trzech zwycięstw — pierwsze mecze 23 i 25 marca w Grecji). „Przepraszam kibiców za drugą połowę i ten wynik. Powinniśmy walczyć do upadłego, umrzeć, ale wygrać” — mówił trener Tomas Pacesas, który w przerwie spotkania na środku parkietu odebrał nagrodę za awans zespołu m.in. od prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka i prezesa rady nadzorczej klubu Ryszarda Krauzego.
Wówczas jeszcze tablica pokazywała remis 39:39 po wyrównanej pierwszej części meczu. Najważniejsze rzeczy działy się w trzeciej kwarcie. Gospodarze rozpoczęli ją od zdobycia siedmiu kolejnych punktów, po czym stanęli. Od stanu 46:39 w 23. minucie goście trafili cztery razy z rzędu na trzy punkty: z dystansu nie pomylili się Zabian Dowdell, Georgios Printezis, Berni Rodriguez oraz Omar Cook i po dwóch kolejnych minutach gry to Unicaja prowadziła 51:46. Prokom zdołał jeszcze wyrównać na 55:55, ale w końcówce kwarty to on stracił siedem punktów z rzędu.
W ostatnich 10 minutach goście, twardo broniący i skuteczniejsi szczególnie w rzutach z dystansu (12/22 za trzy wobec 5/21 Prokomu), już tylko powiększali przewagę. W samej końcówce wynosiła ona aż 22 punkty (82:60), co oznaczało odrobienie z nawiązką strat w pierwszego meczu w Maladze (70:50 dla Asseco). Blamaż złagodziło trzypunktowe trafienie Ronniego Burrella w ostatniej sekundzie, ustalające wynik spotkania. Setny mecz Prokomu w Eurolidze zakończył się 68. porażką. Bilans mistrzów Polski, grających szósty kolejny sezon w tych elitarnych rozgrywkach to 27 zwycięstw i 49 przegranych w rundzie zasadniczej oraz 5 wygranych i 19 porażek w fazie Top 16.
Setny mecz w Eurolidze rozegrał także hiszpański weteran Unicaji Carlos Jimenez — zdobył 13 punktów, będąc trźecim strzelcem zespołu. David Logan najlepszy strzelec Prokomu w Eurolidze do czwartku miał 500 punktów. Drugą pięćsetkę rozpoczął 10 punktami, grubo poniżej normy z tego sezonu. Podobne zastrzeżenia można mieć do Qyntela Woodsa — także 10 punktów, chociaż jego dwa efektowne wsady w pierwszej połowie mocno rozgrzały publiczność.
Tak czy inaczej, widownia miała w czwartek święto. Każdego z kibiców po meczu czekała przy wyjściu porcja tortu — dla uczczenia awansu do ćwierćfinału i... osłodzenia porażki w setnym meczu, a już na zewnątrz pokaz fajerwerków.