Seattle już miało swój złoty róg, ale oddało go kilka lat temu do Oklahomy. Zespół nazywał się Supersonics grał całkiem nieźle, pozyskał w drafcie bardzo obiecującego gracza Kevina Duranta (dziś jedną z największych gwiazd NBA) i miał wiernych kibiców.
I miał też problemy lokalowe. KeyArena, w której grali Supersonics mieściła tylko 17 tys. widzów i była najmniejsza w całej lidze. Właściciel Howard Schultz (pand od Starbucksa) szarpał się z władzami Seattle, a kiedy usłyszał, że 220 mln dolarów na rozbudowę obiektu nie dostanie, sprzedał drużynę do Oklahomy. W NBA kluby przenosi się jak spółki i nie bez powodu nazywają je tam po prostu "franchise".
Kibice przeciwko temu protestowali, ale nic nie mogli wskórać - zasady są jasne. Teraz jest jednak szansa, że NBA powróci do Seattle, a szansą są kłopoty innego klubu: Sacramento Kings.
Problemy zaczęły się mniej więcej dwa lata temu, kiedy komisarz NBA David Stern powiedział, że czas pomyśleć o przeniesieniu drużyny i wskazał jako cel Anaheim. Zamieszanie też dotyczyło hali.
Wtedy do akcji wkroczył burmistrz Sacramento Kevin Johnson, kiedyś świetny koszykarz, rozgrywający Cleveland Cavaliers i Phoenix Suns. Namówił lokalnych biznesmenów do zainwestowania i sprawa ucichła.