Rz: Dlaczego wybrał pan koszykówkę?
Michael Ansley: Żeby wyrwać się ze świata podejrzanych interesów i przemocy. Jako kilkuletnie dziecko byłem świadkiem strzelaniny między handlarzami narkotyków i zobaczyłem ofiarę porachunków, leżącą na ulicy. Matka chciała, bym trzymał się jak najdalej od takich sytuacji. Wychowywała mnie sama. Pracowała jako sprzedawczyni w sklepie. Wszystkie zaoszczędzone kwoty przeznaczała na moje obozy sportowe. Często też słyszałem od niej: „Idź na dwór, graj w koszykówkę“. Hamburger w McDonaldzie był dla mnie wtedy luksusem, a młodociani dilerzy podchodzili i namawiali: „Chodź z nami, nauczymy cię handlować narkotykami. To takie łatwe”. Dobrze, że miałem talent i wolałem się uczyć gry w koszykówkę.
Jaki zawodnik wywarł na pana największy wpływ?
Charles Barkley. Obydwaj jesteśmy z Alabamy. Ja urodziłem się w Birmingham, on w Leeds. Charles jest starszy ode mnie o cztery lata. Dojrzewałem jako zawodnik, grając przeciwko niemu w zespole Jackson-Olin Birmingham w rozgrywkach szkół średnich. Taka rywalizacja już wówczas była dla mnie koszykarskim uniwersytetem. Mówią, że jestem do niego podobny. Nie tylko ze względu na wzrost i posturę.
Ma pan z nim jakiś kontakt?