Zwycięstwo Suns, kolejny dobry mecz Gortata.

Koszykarze Phoenix pokonali we własnej hali Toronto Raptors 114:106. Marcin Gortat zdobył 15 punktów, miał 8 zbiórek i 5 bloków, najwięcej w tym sezonie

Publikacja: 24.03.2011 07:42

Marcin Gortat

Marcin Gortat

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Po dramatycznym i wyczerpującym meczu w Los Angeles z broniącymi tytułu Lakers, przegranym po trzech dogrywkach 137:139, trzeba się było szybko pakować i wracać do Phoenix. Już następnego dnia drużynę Suns, wciąż walczącą o udział w play-off, czekał mecz z Toronto. Ze spotkania w Staples Center pozostały tylko wspomnienia - trzej uczestnicy tego tasiemcowego horroru znaleźli się w zestawieniu liderów dnia na stronie internetowej NBA: Kobe Bryant - 42 punkty, Marcin Gortat - 16 zbiórek, Steve Nash - 20 asyst.

Jedynemu Polakowi w NBA pozostał po tym spotkaniu jeszcze jeden rekord. Jego 53 minuty na parkiecie to najdłuższy występ rezerwowego gracza w NBA od sezonu 1970/71, gdy w meczowych protokołach zaczęto rozróżniać pierwsze piątki i zmienników.

Koszykarze Phoenix mieli prawo czuć się zmęczeni. Obydwa mecze dzieliło tylko 20 godzin i 21 minut. Widać to było szczególnie w pierwszej fazie spotkania, ale w decydujących minutach potrafili się zmobilizować. Podstawowych graczy mocno wsparli ci, którzy w meczu z Lakers nie grali zbyt długo. Rezerwowy rozgrywający Aaron Brooks był najlepszym strzelcem i podającym zespołu (25 punktów, 8 asyst), dobrze w trakcie swoich 15 minut gry spisał się środkowy Robin Lopez (8 punktów, 6 zbiórek), swoje zrobił Jarred Dudley (13 pkt, 6 zb.) zastępujący Granta Hilla, zmęczonego pilnowaniem Bryanta, u którego stwierdzono też objawy grypy.

W najważniejszych momentach główne role znów odgrywali jednak Nash, Gortat i Channing Frye. Polski środkowy grał 33,08 minuty, trafił 6 z 9 rzutów z gry i 3 z 4 wolnych, miał dwie zbiórki w ataku i sześć w obronie, dwie asysty, stratę, dwa faule i aż pięć bloków, czym wyrównał rekord kariery (poprzednio pięć razy zatrzymywał rzuty rywali w meczu z Utah Jazz 13 grudnia 2008 roku, jeszcze w barwach Orlando Magic). Gortat był na boisku w tych momentach, gdy zespół odrabiał straty bądź budował przewagę. Fragmenty z nim w składzie Suns wygrali 20 punktami. Wyższy wskaźnik (+21) miał tylko Aaron Brooks. W końcówce trzeciej kwarty, gdy Polak wrócił na parkiet, jego drużyna przegrywała już 69:82, ale zaraz zaczęła się pogoń. M.in. po jego dwóch celnych wolnych i punktowej serii Brooksa przedzielonej rzutem Gortata spod obręczy po podaniu Dudleya, Suns jeszcze w tej części gry doprowadzili do remisu 86:86.

Na początku czwartej kwarty przez blisko trzy minuty nie zdobyli punktu, przegrywali 86:92, ale od trzypunktowego rzutu Frye'a rozpoczął się z kolei zryw, który dał im prowadzenie 95:92. Rywale nie rezygnowali. Na 4,25 min przed końcem spotkania prowadzili 103:97 i wtedy rozpoczęło się decydujące uderzenie Suns z polskim środkowym w głównej roli. Najpierw za trzy punkty trafił Nash, rehabilitując się za dwie straty w poprzednich akcjach, za chwilę podał piłkę jak na tacy Gortatowi, który spod kosza poprawił wynik na 102:103. Po kilkunastu sekundach nasz reprezentant zablokował najlepszego strzelca Raptors Andreę Bargnaniego, a po drugiej stronie boiska Dudley trafił na trzy punkty: 105:103. Bargnani wyrównał. Odpowiedział Gortat, zdobywając swoje ostatnie punkty w meczu po firmowej akcji z Nashem: 107:105. Rywale wzięli czas, rozrysowali akcje, ale rzut DeMarcusa DeRozana zablokował Gortat, który w kolejnej akcji znakomicie odegrał piłkę na obwód do Brooksa, który powiększył przewagę do pięciu punktów. Potem Polak przeszkodził jeszcze w oddaniu celnego rzutu Bargnaniemu, swoje kolejne punkty zdobył Nash i nic złego już nie mogło się wydarzyć.

Reklama
Reklama

W 16. kolejnym meczu Marcin Gortat zdobył minimum 10 punktów i poprawił swój wskaźnik celności rzutów z gry na 56,5 procent. Pod tym względem jest klasyfikowany na czwartym miejscu w całej NBA. Wyprzedzają go tylko Nene (Denver), Dwight Howard (Orlando), Amir Johnson (Toronto).

Suns wygrali 14. kolejne spotkanie z Raptors. Ostatnia porażka przydarzyła im się 10 lutego 2004 roku, zresztą we wlasnej hali. Z żadnym innym rywalem w NBA nie mają tak długiej serii zwycięstw.

Z bilansem 36-34 Phoenix zajmuje 10. miejsce w Konferencji Zachodniej. Wyprzedzają go Houston Rockets (38-34, właśnie pokonali Golden State Warriors 131:112) i Memphis Grizzlies (40-32, wygrali na wyjeździe z Boston Celtics 90:87) zajmujący ósme, ostatnie miejsce premiowane awansem do play-off. Dwa kolejne mecze Suns grają u siebie: w nocy z piątku na sobotę z New Orleans Hornets, a z niedzieli na poniedziałek z Dallas Mavericks. Do końca sezonu zasadniczego pozostało im 12 spotkań.

Phoenix Suns - Toronto Raptors 114:106 (26:32, 31:25, 28:20)

Phoenix: S. Nash 16, 8 as.; C. Frye 14, 7 zb., V. Carter 13, R. Lopez 8, 6 zb., 1 bl.; G. Hill 0 oraz A. Brooks 25, 8 as., M. Gortat 15, 8 zb., 2 as., 5 bl., 1 str., 2 faule; J. Dudley 13, 6 zb.; H. Warrick 4, J. Childress 4, Z. Dowdell 2, M. Pietrus 0.

Najwięcej dla Toronto: A. Bargnani 27, D. DeRozan 19, 8 zb., L. Barbosa 14, S. Weems 12, J. Johnson 8, 6 zb., E. Davis 7, 9 zb., J. Bayless 7, J. Calderon 6, 13 as.

Po dramatycznym i wyczerpującym meczu w Los Angeles z broniącymi tytułu Lakers, przegranym po trzech dogrywkach 137:139, trzeba się było szybko pakować i wracać do Phoenix. Już następnego dnia drużynę Suns, wciąż walczącą o udział w play-off, czekał mecz z Toronto. Ze spotkania w Staples Center pozostały tylko wspomnienia - trzej uczestnicy tego tasiemcowego horroru znaleźli się w zestawieniu liderów dnia na stronie internetowej NBA: Kobe Bryant - 42 punkty, Marcin Gortat - 16 zbiórek, Steve Nash - 20 asyst.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Reklama
Koszykówka
Warszawa na taki sukces czekała ponad pół wieku. Koszykarze Legii wyszli z cienia piłkarzy
Koszykówka
Shai Gilgeous-Alexander bohaterem sezonu NBA. Czy jesteśmy świadkami narodzin nowego Jordana?
Koszykówka
Poznaliśmy mistrza NBA. Oklahoma City Thunder sięga po tytuł
Koszykówka
Finały NBA. Zaczęło się od trzęsienia ziemi
Koszykówka
Polski skaut Los Angeles Lakers: Nie mogę nikogo przegapić
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama