Po dramatycznym i wyczerpującym meczu w Los Angeles z broniącymi tytułu Lakers, przegranym po trzech dogrywkach 137:139, trzeba się było szybko pakować i wracać do Phoenix. Już następnego dnia drużynę Suns, wciąż walczącą o udział w play-off, czekał mecz z Toronto. Ze spotkania w Staples Center pozostały tylko wspomnienia - trzej uczestnicy tego tasiemcowego horroru znaleźli się w zestawieniu liderów dnia na stronie internetowej NBA: Kobe Bryant - 42 punkty, Marcin Gortat - 16 zbiórek, Steve Nash - 20 asyst.
Jedynemu Polakowi w NBA pozostał po tym spotkaniu jeszcze jeden rekord. Jego 53 minuty na parkiecie to najdłuższy występ rezerwowego gracza w NBA od sezonu 1970/71, gdy w meczowych protokołach zaczęto rozróżniać pierwsze piątki i zmienników.
Koszykarze Phoenix mieli prawo czuć się zmęczeni. Obydwa mecze dzieliło tylko 20 godzin i 21 minut. Widać to było szczególnie w pierwszej fazie spotkania, ale w decydujących minutach potrafili się zmobilizować. Podstawowych graczy mocno wsparli ci, którzy w meczu z Lakers nie grali zbyt długo. Rezerwowy rozgrywający Aaron Brooks był najlepszym strzelcem i podającym zespołu (25 punktów, 8 asyst), dobrze w trakcie swoich 15 minut gry spisał się środkowy Robin Lopez (8 punktów, 6 zbiórek), swoje zrobił Jarred Dudley (13 pkt, 6 zb.) zastępujący Granta Hilla, zmęczonego pilnowaniem Bryanta, u którego stwierdzono też objawy grypy.
W najważniejszych momentach główne role znów odgrywali jednak Nash, Gortat i Channing Frye. Polski środkowy grał 33,08 minuty, trafił 6 z 9 rzutów z gry i 3 z 4 wolnych, miał dwie zbiórki w ataku i sześć w obronie, dwie asysty, stratę, dwa faule i aż pięć bloków, czym wyrównał rekord kariery (poprzednio pięć razy zatrzymywał rzuty rywali w meczu z Utah Jazz 13 grudnia 2008 roku, jeszcze w barwach Orlando Magic). Gortat był na boisku w tych momentach, gdy zespół odrabiał straty bądź budował przewagę. Fragmenty z nim w składzie Suns wygrali 20 punktami. Wyższy wskaźnik (+21) miał tylko Aaron Brooks. W końcówce trzeciej kwarty, gdy Polak wrócił na parkiet, jego drużyna przegrywała już 69:82, ale zaraz zaczęła się pogoń. M.in. po jego dwóch celnych wolnych i punktowej serii Brooksa przedzielonej rzutem Gortata spod obręczy po podaniu Dudleya, Suns jeszcze w tej części gry doprowadzili do remisu 86:86.
Na początku czwartej kwarty przez blisko trzy minuty nie zdobyli punktu, przegrywali 86:92, ale od trzypunktowego rzutu Frye'a rozpoczął się z kolei zryw, który dał im prowadzenie 95:92. Rywale nie rezygnowali. Na 4,25 min przed końcem spotkania prowadzili 103:97 i wtedy rozpoczęło się decydujące uderzenie Suns z polskim środkowym w głównej roli. Najpierw za trzy punkty trafił Nash, rehabilitując się za dwie straty w poprzednich akcjach, za chwilę podał piłkę jak na tacy Gortatowi, który spod kosza poprawił wynik na 102:103. Po kilkunastu sekundach nasz reprezentant zablokował najlepszego strzelca Raptors Andreę Bargnaniego, a po drugiej stronie boiska Dudley trafił na trzy punkty: 105:103. Bargnani wyrównał. Odpowiedział Gortat, zdobywając swoje ostatnie punkty w meczu po firmowej akcji z Nashem: 107:105. Rywale wzięli czas, rozrysowali akcje, ale rzut DeMarcusa DeRozana zablokował Gortat, który w kolejnej akcji znakomicie odegrał piłkę na obwód do Brooksa, który powiększył przewagę do pięciu punktów. Potem Polak przeszkodził jeszcze w oddaniu celnego rzutu Bargnaniemu, swoje kolejne punkty zdobył Nash i nic złego już nie mogło się wydarzyć.