Zespół gospodarzy czeka trudniejsze zadanie. By sięgnąć po swój drugi tytuł, musi zwyciężyć dwa razy na Florydzie. Mavericks mogą sobie pozwolić na porażkę w niedzielę, a i tak nie stracą szansy na końcowy sukces.
Niedzielny mecz będzie najważniejszy w karierze dla LeBrona Jamesa, który minionego lata przeniósł się do Miami, opuszczając Cleveland, właśnie po to, by zdobyć upragnione mistrzostwo. W finałowej serii przeciwko Dallas gwiazdor Miami, uznawany przez wielu za następcę Michaela Jordana, nie jest jednak liderem potrafiącym jak Jordan Chicago Bulls poprowadzić Heat do sukcesu. Zawodził szczególnie w czwartych kwartach, gdy decydowały się losy zwycięstwa i potrzebne były skuteczne akcje czołowego strzelca zespołu.
W meczu numer 4 LeBron zdobył tylko 8 punktów. Przed piątym i ostatnim spotkaniem w Dallas pisał na Twitterze, że będzie to dla niego mecz z kategorii „teraz albo nigdy".
I co? Drużyna znów przegrała, a James stał się po tym spotkaniu prawdopodobnie jedynym koszykarzem w historii, którego się krytykuje, mimo że uzyskał triple-double (17 punktów, 10 zbiórek, 10 asyst). Zagrał poprawnie, ale znów zawiódł w decydujących momentach. W czwartej kwarcie, gdy decydowały się losy meczu, zdobył tylko dwa punkty, a w obronie nie potrafił powstrzymać Jasona Terry'ego.
Niedzielne spotkanie jest dla niego kolejnym z cyklu „teraz albo nigdy". Bez względu na dotychczasową postawę LeBron wciąż może zostać mistrzem, jeśli Heat wykorzystają przewagę własnego parkietu i zwyciężą dwa razy u siebie.