Takie mecze są trudniejsze niż rywalizacja z faworytem. Po nieoczekiwanej wygranej z wicemistrzem świata Turcją Polacy stanęli przed szansą awansu do czołowej dwunastki mistrzostw Europy, ale presja okazała się zbyt silna.
Przeprowadzki do Wilna i gier w drugiej fazie turnieju z Francją, Serbią czy Niemcami nie będzie. W samej końcówce spotkania zabrakło koncentracji, zimnej krwi, energii.
Przez większość meczu prowadzili Brytyjczycy, najwyżej 11 punktami (42:31 na początku trzeciej kwarty), ale Polacy gonili i odrabiali straty. Na 3.03 minuty przed końcem po rzucie najlepszego strzelca zespołu Dardana Berishy (19 pkt) wydawało się, że będziemy świętować sukces polskiej koszykówki (było 77:75). Decydujący fragment meczu należał jednak do rywali.
– Trudno pogodzić się z tą porażką. Nie gramy agresywnie. Prowadzimy na trzy minuty przed końcem i zamiast dać z siebie maksimum, to się oszczędzamy. Ja też miałem w końcówce stratę. Zostaliśmy za to ukarani. Przegraliśmy energią. Zamiast pod koniec włączyć piąty bieg, zaczęliśmy się cofać. Zabrakło sił? Nie ma takiej opcji. W końcówce tak ważnego spotkania siły muszą się znaleźć – powiedział „Rz" schodzący do szatni Łukasz Koszarek.
Od początku wiadomo było, że największym wyzwaniem dla graczy trenera Alesa Pipana będzie powstrzymanie Luola Denga. Jedyny na Litwie reprezentant Wielkiej Brytanii z NBA przystępował do meczu jako najlepszy strzelec turnieju (średnio 23,8 pkt) przed Tonym Parkerem (23,0) i Dirkiem Nowitzkim (22,8). W poniedziałek jeszcze poprawił swoje statystyki: grał pełne 40 minut, zdobył 28 punktów i miał 14 zbiórek. Po meczu rzucił do swojego kolegi z Chicago Bulls Turka Omera Asika: „Należą mi się wczasy w Turcji". Brytyjczycy przysłużyli się drużynie wicemistrzów świata. Ich zwycięstwo oznacza, że to Turcja, a nie Polska pozostaje w turnieju.