Na półmetku fazy grupowej Asseco Prokom pozostaje jedynym zespołem bez zwycięstwa spośród 24 uczestniczących w rozgrywkach i zajmuje ostatnie miejsce w grupie D. Szanse na awans do drugiej fazy znikają.
W czwartek w Sienie w meczu z uczestnikiem ostatniego Final Four (w ostatnich dziewięciu latach zespół Montepaschi czterokrotnie grał w decydujących turniejach) trudno było liczyć na sukces, ale po pierwszej połowie można było mieć nadzieje.
Drużyna trenera Tomasa Pacesasa, która paradoksalnie gra lepiej od kiedy opuścił ją niespodziewanie najlepszy strzelec Alonzo Gee, rozpoczęła od serii udanych rzutów za trzy punkty Donatasa Motiejunasa (dwukrotnie) i Jerela Blassingame'a i w połowie pierwszej kwarty prowadziła 13:7. Goście nic sobie nie robili z faktu, że grają przeciwko takim sławom jak Bo McCalebb, Amerykanin reprezentujący Macedonię, wybrany do pierwszej piątki ostatnich mistrzostw Europy na Litwie, wielokrotny król strzelców Euroligi Serb Igor Rakocević, australijski środkowy z doświadczeniem w NBA David Andersen, reprezentanci Litwy Rimantas Kaukenas i Ksistof Lavrinovic czy Grecji Nikos Zisis.
Swoje pierwsze punkty w Eurolidze zdobył Przemysław Frasunkiewicz, z dystansu trafiał także Oliver Lafayette i zespół z Gdyni do przerwy prowadził wyrównaną walkę.
O porażce przesądziła trzecia kwarta, przegrana 20:33, szczególnie jej pierwszy fragment, gdy mało skoncentrowani gracze z Gdyni nie potrafili odpowiedzieć na wzmocnioną obronę rywali. Przez blisko pięć minut Prokom nie zdobył punktu, tracąc w tym czasie 12. Równie nieudany był początek czwartej kwarty, gdy rywale po czterech minutach powiększyli przewagę do 20 punktów (74:54) na sześć minut przed końcem spotkania.