David, który wie, gdzie są trupy

Komisarz ligi David Stern ogłosił, że za rok odejdzie. Zostawi koszykówkę zupełnie inną, niż 30 lat temu ją zastał

Aktualizacja: 02.11.2012 00:36 Publikacja: 02.11.2012 00:24

David, który wie, gdzie są trupy

Foto: AP

Kiedy wreszcie w lutym 2014 roku zrobi miejsce w fotelu swojemu następcy, będzie najdłużej panującym komisarzem ligi zawodowej w USA.

30 lat to ładna, okrągła liczba, a Pete'owi Rozellowi od NFL (futbolu amerykańskiego) zabrakło kiedyś dwóch miesięcy do tej granicy. Stern, jak zwykle, musi być najlepszy.

Nie wiadomo, czy kochał koszykówkę, kiedy szedł pracować do ligi w połowie lat 60. Nikt wielkich pieniędzy by na to nie postawił. Był za niski, żeby w koszykówkę grać, gdy studiował prawo na Uniwersytecie Columbia.

Zapisał się natomiast do elitarnego Bractwa Sigma Alpha Mu, kiedyś skupiającego tylko młodzież pochodzenia żydowskiego, ale za jego czasów już bardziej otwartego.

Pięć miliardów

Na pewno lubił robić interesy i na pewno umiał je robić. Nawet jeśli koszykówki nie kochał na początku, to później ją polubił i ona jego też.

To on wprowadził NBA na salony i zrobił z niej doskonale funkcjonujące przedsiębiorstwo, spektakl oglądany we wszystkich krajach świata i firmę mającą swoje przedstawicielstwa aż w 15 krajach, nie licząc USA. Wartość tego biznesu szacuje się dziś na 5 miliardów dolarów.

Kiedy zaczynał, koszykarze biegali w krótkich spodenkach i obcisłych koszulkach, na nogach mieli buty niewiele różniące się od tych widywanych na ulicy, a zarabiali średnio 215 tys. dolarów na sezon. Kiedy będzie odchodził, luźne koszulki i koszykarskie spodenki do kolan to strój popularny wśród nastolatków, zawodnicy podpisują wielomilionowe kontrakty z producentami sprzętu, a średnia pensja w NBA to 5,2 mln dolarów.

Nic dziwnego, że Charles Barkley nazwał go ostatnio „największym komisarzem w historii sportu".

Nowe rynki

Barkley to ważny element w tej układance, bo Stern oprócz talentu i pomysłów miał też szczęście. Tuż po tym, jak został komisarzem NBA, miał miejsce chyba najlepszy draft w historii i do ligi w jednym czasie trafili: Michael Jordan, Hakeem Olajuwon, John Stockton i właśnie Barkley. Dostał do rąk wielkie talenty i wystarczyło tylko je pomnożyć.

Zamiast sprzedawać sport, zaczął sprzedawać ludzi i ich historie. Promował Jordana, a Chicago Bulls zarabiali przy okazji. Ten model trwa do dziś, tylko zmieniają się nazwiska na koszulkach. Już wcześniej w NBA były gwiazdy: Bill Russell walczył z Wiltem Chamberlainem w latach 60., na początku lat 80. rywalizowali Magic Johnson i Larry Bird, tylko kupców na to nie było.

NBA nie potrafiła wygrać rywalizacji z konkurencyjną ABA, traciła na rzecz rywali sędziów i zawodników, nawet finały ligi były pokazywane w telewizji z odtworzenia (m.in. pierwsze dwa mistrzostwa Birda z Boston Celtics).

To Stern wymyślił, żeby do wyborów zawodników w drafcie dołożyć odrobinę hazardu i na pierwsze trzy numery przeprowadzać losowanie. Jeśli do ligi ma trafić naprawdę wielki talent, to niech ludzie żyją tym wydarzeniem przez wiele miesięcy. To również zasługa Sterna, że NBA otworzyła się na nowe rynki, najpierw na Europę, a potem na Chiny.

Stopniowo do ligi trafiało coraz więcej koszykarzy ze Starego Kontynentu (Litwin Arvydas Sabonis, Niemiec Detleff Schrempf czy Holender Rik Smitts) i dzięki temu NBA zyskała wielu nowych fanów.

Z Chinami szło trochę bardziej opornie, bo nie udawało się znaleźć tak wielkiego talentu, który udźwignąłby całą machinę marketingową, ale Stern się nie poddawał.

Jeździł do Chin, aż wreszcie znalazł Yao Minga, dzięki któremu w najludniejszym państwie świata zapanowała gorączka na punkcie NBA. Dziś koszykarze mają tam status wielkich gwiazd, a Kobe Bryanta witają tłumy.

Nie zapominał też o popycie wewnętrznym w USA i Kanadzie: rozszerzył ligę z 23 do 30 zespołów („franchise", jak mówią Amerykanie), co trochę wyjaśnia, jak traktowane są te przedsięwzięcia.  To po prostu spółki prawa handlowego, z tej ligi nikt nie spada, dopóki ma pieniądze.

Stern zadbał też o wizerunek ligi, wprowadził All Star Weekend, z obowiązkowym głosowaniem na pierwsze piątki w Meczach Gwiazd i nakazał, by kontuzjowani zawodnicy siedzieli podczas meczu na ławce rezerwowych ubrani w garnitury. Jeśli ktoś ma ochotę obwieszać się złotem, niech to robi prywatnie.

To nie znaczy, że wszystko się Sternowi udało i to, czego dotknął, od razu zamieniło się w złoto. Wielu ludzi zarzuca mu despotyzm i wprowadzenie w NBA monarchii absolutnej.

Schowaj palec

Potrafił powiedzieć kiedyś do zawodników: „Wiem, gdzie są pochowane trupy", żeby w razie czego nie liczyli na miłosierdzie. Zgodził się przenieść drużynę/franczyzę Supersonics z Seattle do Oklahoma City, bo władze stanu Waszyngton nie chciały się dołożyć do remontu hali. Kibice w Seattle nie mogą mu tego darować i na pewno nie będą po nim płakać.

Nienawidzi go też znaczna część Los Angeles, ta kibicująca Lakersom, bo zablokował transfer gwiazdora Chrisa Paula, twierdząc, że wymiana jest niekorzystna dla New Orleans Hornets (NBA ma udziały w tym klubie), gdzie Paul grał wcześniej. Zamiast tego zawodnik trafił do Los Angeles Clippers i pomógł stworzyć nową siłę w lidze.

Zdarzały się za czasów Sterna lokauty (pierwszy w 1998 roku, drugi w poprzednim sezonie), zdarzały skandale korupcyjne.

W 2007 roku FBI ujawniła, że znany arbiter Tim Donaghy obstawiał mecze, które sam sędziował. WADA zarzuciła kilka tygodni temu NBA, że ma nieszczelny system antydopingowy.

Stern nawet tego nie skomentował, choć podobno przyznał kiedyś, że mógł zrobić więcej w walce z dopingiem.

Pewnie mógłby trwać jeszcze jakiś czas, ale chyba poczuł, że to jest właściwy moment, żeby odejść. Nowe pokolenie już nie czuje takiego respektu jak starsi zawodnicy, którym pozwolił zarobić fortuny.

Młodzi od początku mają miliony i krótką pamięć. Dwyane Wade w zeszłym roku podczas negocjacji miał wypalić do Sterna: – Schowaj ten palec, nie jestem twoim dzieckiem.

Ale nikt, nawet jego przeciwnicy, nie zaprzecza, że koszykówka zawdzięcza mu miliony. Mark Cuban, właściciel Dallas Mavericks, był wielokrotnie karany przez NBA za swój niewyparzony język, ale docenia dziedzictwo Sterna. – David odcisnął swoje piętno na wszystkim, co dotyczy NBA, więc bez niego to już nie będzie to samo.

Kiedy wreszcie w lutym 2014 roku zrobi miejsce w fotelu swojemu następcy, będzie najdłużej panującym komisarzem ligi zawodowej w USA.

30 lat to ładna, okrągła liczba, a Pete'owi Rozellowi od NFL (futbolu amerykańskiego) zabrakło kiedyś dwóch miesięcy do tej granicy. Stern, jak zwykle, musi być najlepszy.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Koszykówka
Finały NBA. Zaczęło się od trzęsienia ziemi
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Koszykówka
Polski skaut Los Angeles Lakers: Nie mogę nikogo przegapić
Koszykówka
Ruszają play-offy NBA. Nikt nie chce na emeryturę
Koszykówka
Gwiazdy NBA w Polsce. Atrakcyjne losowanie reprezentacji Polski
Koszykówka
Eurobaskiet 2025. Mural w Katowicach czeka na medal