Karnowski i Gielo to byli zawodnicy reprezentacji do lat 17, która w 2010 roku zdobyła wicemistrzostwo świata w Hamburgu. Z drużyny prowadzonej przez Jerzego Szambelana oni dwaj zdecydowali się na grę w lidze akademickiej w USA.
Dziś widać, że to była dobra decyzja. Gonzaga Bulldogs, gdzie gra Karnowski to rewelacja tego sezonu. Mało kto na ten zespół liczył przed startem rozgrywek, a tymczasem wygrał konferencję West Coast (w finale pokonał 65:51 zespół Saint Mary's Gaels) i w decydującej fazie rozgrywek akademickich będzie rozstawiony z numerem 1.
Bulldogs wyprzedzili tak znane uniwersytety, jak: Duke (gdzie trenerem jest były selekcjoner reprezentacji USA Mike Krzyzewski), Indiana, Louisville, Georgetown czy Kentucky. Karnowski w swojej drużynie był najczęściej rezerwowym, ale ciężko od niego wymagać, żeby został gwiazdą w pierwszym sezonie gry. W dodatku jego rywalem o miejsce w składzie jest Kanadyjczyk Kelly Olynyk, którego uważnie obserwują drużyny z NBA.
Wysocy i silni są w NBA zawsze w cenie. Karnowski dopiero się rozpędza w USA, więcej czasu niż na parkiecie, spędza na ławce rezerwowych, ale zdarzały mu się w sezonie spotkania, w których zdobywał po 20 punktów. Przyszłe rozgrywki mogą być jeszcze lepsze. Portal sbnation.com podkreśla jego zalety i szacuje, że mógłby zrobić karierę nawet na miarę Hiszpana Marca Gasola z Memphis Grizzlies. Drużyna Tomasza Gielo, Liberty Flames, miała mniej udany sezon, przegrała więcej spotkań niż wygrała, ale potem awansowała do finału konferencji Big South, zwyciężyła i dzięki temu zagra w turnieju finałowym. Polak był w drużynie pierwszym rezerwowym.
Na Liberty Flames nikt nie stawia, ale mogą sprawić też niespodziankę. Teraz przed dwoma Polakami otwiera się wielka szansa. March Madness (Marcowe szaleństwo - decydująca faza uniwersyteckich rozgrywek) cieszy się w USA wielką popularnością, a dla menedżerów z NBA to czas łowów. Wszyscy najlepsi są w jednym miejscu, nic tylko oglądać, wybierać i podpisywać kontrakty.