W nocy z wtorku na środę inauguracja rozgrywek ligi NBA

W nocy ruszył sezon NBA. Czy ktoś powstrzyma Golden State Warriors z Kevinem Durantem?

Aktualizacja: 25.10.2016 21:50 Publikacja: 25.10.2016 19:25

W nocy z wtorku na środę inauguracja rozgrywek ligi NBA

Foto: AFP

Tytułu bronią Cleveland Cavaliers. Sezon rozpoczną od odebrania mistrzowskich pierścieni, ale – choć nie stracili latem żadnego z trzonów drużyny – większe szanse na tytuł daje się największym przegranym zeszłego sezonu, czyli Golden State Warriors. Wojownicy, mimo że w sezonie zasadniczym pobili rekord Chicago Bulls z ery Michaela Jordana i wygrali 73 z 82 meczów, a w finale prowadzili już 3-1, nie zdobyli tytułu.

Latem postanowili więc ograniczyć prawdopodobieństwo kolejnej wpadki do minimum i z drużyny snów stworzyli zespół marzeń. Niczym w kultowym dla fanów koszykówki filmie „Kosmiczny mecz" skradli największy talent w NBA – zaprosili bowiem do składu Kevina Duranta.

To 28-letni skrzydłowy, czterokrotny najlepszy strzelec NBA, dwukrotny złoty medalista olimpijski. Jego odejście z Oklahoma City Thunder, gdzie grał od początku trwającej dziewięć lat kariery w lidze, wywołało szok. W zeszłym sezonie Grzmoty były o włos od wyrzucenia Warriors z play-off, do gry w finale zabrakło im kilkunastu sekund.

Durant postanowił jednak skrócić dystans do tytułu i dołączył do gwiazdozbioru Warriors – występują tam już MVP ligi Stephen Curry oraz Klay Thompson i Draymond Green.

Wcześniej w NBA nie zdarzyło się, by w jednej drużynie grało czterech graczy z najwyższego poziomu. Jak doszło do tego, że Warriors udało się zbudować drużynę marzeń?

Anonim najbogatszy

W NBA teoretycznie powinno być o to trudniej niż choćby w europejskiej piłce nożnej, w której arabscy szejkowie mogą wydać na piłkarzy niemal nieograniczone sumy. W zawodowych ligach w USA to niemożliwe, bo obowiązuje w nich tzw. salary cup, czyli umowa o ograniczeniu płac.

Zapis istnieje od 1983 r. i ma sprawić, by każda drużyna mogła opłacić gracza z poziomu All Star, ale jednocześnie by – dzięki ograniczonemu budżetowi na wypłaty – jeden klub nie zatrudnił kilku takich koszykarzy.

System nie zawsze działał idealnie. Miami Heat przed laty zdobyli dwa tytuły, bo na Florydzie grali m.in. LeBron James, Dwyane Wade i Chris Bosh, ale wówczas dwóch z nich poświęciło wysokie kontrakty, by móc wspólnie grać o tytuł.

Latem tego roku liga NBA weszła na niemal kosmiczny poziom finansowania. Podpisana w lipcu telewizyjna umowa ze stacjami TNT oraz ESPN gwarantuje, że przez dziewięć najbliższych lat organizacja wzbogaci się o 24 mld dol. (wzrost o 180 proc. w porównaniu z poprzednią umową). To znacznie podwyższyło limity płacowe klubów, które stać dziś na podpisywanie wielomilionowych kontraktów.

W lidze dochodzi więc do absurdów – najlepiej zarabiającym graczem w historii NBA stał się rezerwowy rozgrywający Memphis Grizzlies Mike Conley. W ciągu najbliższych pięciu lat gry zarobi 153 mln dol. Jeśli o nim nie słyszeliście, nie czyńcie sobie z tego powodu wyrzutów.

Durant, jako tzw. wolny agent (czyli zawodnik niezwiązany kontraktem z żadnym klubem), dostał latem propozycje od co najmniej połowy ligi. Mógł trafić do słabeusza – kusili go m.in. Los Angeles Lakers – i do potentata. Wybrał drugie rozwiązanie. Było o to łatwiej, bo kontrakty Stephena Curry'ego, Klaya Thompsona czy Draymonda Greena wcale nie są gwiazdorskie – podpisano je bowiem przed wejściem w życie bajecznej umowy telewizyjnej.

Weteran Gortat

Z kontraktem wartym 12 mln dol. rocznie (60 mln dol. za pięć lat gry), którym zachwycaliśmy się dwa lata temu, Marcin Gortat na liście płac wypada dziś blado – w zestawieniu najlepiej zarabiających graczy ligi jest dopiero na 84. miejscu.

Paradoksalnie, może to pomóc Polakowi w odniesieniu znaczącego sukcesu. Rzetelny środkowy o przyzwoitych statystykach – w zeszłym sezonie zdobywał średnio 13,5 punktu i miał 9,9 zbiórki w meczu – będzie pożądanym graczem. Mówi się, że „Polish Machine" może stać się częścią wymiany i w trakcie sezonu przejść np. do Cleveland Cavaliers jako uzupełnienie mistrzowskiego składu.

Przynajmniej na razie to jednak zwykłe plotki. Swój dziesiąty sezon na parkietach NBA Gortat rozpocznie w barwach Washington Wizards, w których występuje od trzech lat. Czarodzieje po roku przerwy chcą wrócić do gry w play-off. Największymi gwiazdami zespołu będą 26-letni John Wall i trzy lata młodszy Bradley Beal. Polak, który jest jedną z najsilniejszych osobowości w składzie, a do tego uznanym weteranem, ma być dla nich wsparciem. Gortat i spółka rozpoczną sezon meczem z Atlanta Hawks w nocy z czwartku na piątek.

Pomóc w awansie do play-off ma nowy trener Scott Brooks, były szkoleniowiec Oklahoma City Thunder. Wizards zatrudnili go latem, by nie tylko poprawił jakość gry, ale i przekonał do transferu Kevina Duranta. Działaczom marzył się scenariusz, w którym – niczym LeBron James – wraca on do rodzinnego miasta. Zatrudnili więc Brooksa, bo w Thunder łączyła go z Durantem mocna więź.

Tyle że Durant o powrocie w rodzinne strony nie chciał nawet słyszeć. Był ponoć zniesmaczony sytuacją, w której fani – po tym, gdy dowiedzieli się, że ich krajan może wrócić do Waszyngtonu – przestali go wygwizdywać, a zaczęli wynosić na ołtarze.

Durant postawił na Oakland i pewną grę o tytuł. Wizards zostali z Brooksem niczym w anegdocie Jan Himilsbach z angielskim, którego niepotrzebnie się uczył. Ale może im to wyjść na dobre. Gorzej niż w zeszłym sezonie być nie powinno.

W Ohio najtrudniej

Najciężej w najbliższym sezonie będzie jednak fanom Cleveland Cavaliers, bo czy można przebić coś, co jest niemal gotowym scenariuszem na łamiący serca film?

W Ohio wydarzyło się w zeszłym roku wiele. Obietnicę zdobycia mistrzostwa dla stanu, który na mistrzowską drużynę w jakiejkolwiek z zawodowych lig czekał 52 lata, złożył wracający do domu LeBron James. I nie dość, że słowa dotrzymał, to jeszcze uczynił to w sposób spektakularny – w finale pokonał Warriors, jedną z najlepszych drużyn w historii, na dodatek z wyniku 1-3 doprowadzając do 4-3 (w play-off gra się do czterech zwycięstw). Z tak głębokiego dołka nie odkopał się jeszcze żaden zespół w historii NBA.

Powtórka tak emocjonującego scenariusza będzie raczej niemożliwa, a obrona tytułu – arcytrudna. Kibice, którzy liczyli na zatrudnienie gwiazdy najwyższego formatu, mogą się czuć zawiedzeni, ale w Ohio udało się na szczęście zatrzymać najlepszych graczy, którzy otaczają LeBrona Jamesa.

To powinno wystarczyć, by w finale trzeci raz z rzędu spotkać się z ekipą Steve'a Kerra. Trudno się bowiem spodziewać, że za plecami zajętych sobą Cavs i Warriors wyrośnie konkurent, który wykorzysta uśpioną czujność ostatnich finalistów.

Tytułu bronią Cleveland Cavaliers. Sezon rozpoczną od odebrania mistrzowskich pierścieni, ale – choć nie stracili latem żadnego z trzonów drużyny – większe szanse na tytuł daje się największym przegranym zeszłego sezonu, czyli Golden State Warriors. Wojownicy, mimo że w sezonie zasadniczym pobili rekord Chicago Bulls z ery Michaela Jordana i wygrali 73 z 82 meczów, a w finale prowadzili już 3-1, nie zdobyli tytułu.

Latem postanowili więc ograniczyć prawdopodobieństwo kolejnej wpadki do minimum i z drużyny snów stworzyli zespół marzeń. Niczym w kultowym dla fanów koszykówki filmie „Kosmiczny mecz" skradli największy talent w NBA – zaprosili bowiem do składu Kevina Duranta.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Afera bukmacherska w USA. Gwiazdy NBA tańczą z diabłem
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO