Francuz triumfował w tym samym miejscu, gdzie dokładnie dziesięć lat wcześniej odniósł pierwsze ze swoich 79 pucharowych zwycięstw. Wszystko wyglądało tak, jakby pożegnanie zaplanował mu ceniący symbole dramaturg.
Fourcade startował w koszulce lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, żółty trykot naciągnął na puchową kurtkę także podczas dekoracji. Zawody wygrał, ale trofeum nie zdobył, bo w biatlonie na koniec sezonu od dorobku zawodnika odejmuje się dwa najsłabsze wyniki. Dzięki temu Kryształowa Kula trafiła w ręce Norwega Johannesa Boe, który zgromadził o dwa punkty więcej. Dziś to on jest królem biatlonowych tras.
Na podium obok 31-latka z Perpignan ustawili się rodacy-następcy: Quentin Fillon Maillet oraz Émilien Jacquelin. Podobnie kiedyś, stając do dekoracji z Kamilem Stochem, przygodę ze sportem kończył Adam Małysz. Boe w biegu pościgowym był czwarty. Zabrał Fourcade'owi berło, ale ostatniego dnia jakby usunął się w cień.
Na zawsze żółty
Francuz będzie „żółty na zawsze" – koszulki z takim napisem założyli po dekoracji wszyscy członkowie jego drużyny. Wcześniej Fourcade, człowiek raczej cichy i zdystansowany, spacerował wzruszony między kolegami. Ściskał, przybijał piątki. Pożegnanie było kameralne, wręcz rodzinne, bo z powodu epidemii koronawirusa zawody w Finlandii odbyły się bez udziału kibiców.
Fourcade jest pięciokrotnym mistrzem olimpijskim, w sumie przywiózł z igrzysk siedem medali. 28 razy stał na podium mistrzostw świata, 13-krotnie jako złoty medalista. Pucharów Świata wygrał siedem – najwięcej w dziejach. Właściwie we wszystkich pozostałych tabelach historycznych Francuz jest drugi, za Ole Einarem Bjoerndalenem. Norweg był jednak długowieczny, startował w PŚ przez 25 sezonów – dokładnie dwa razy dłużej niż młodszy kolega.