To dowód, że Thomas Bach nie jest olimpijskim mężem stanu, tylko administratorem czekającym, aż istotne decyzje podejmą inni. Oczywiście przełożenie igrzysk to sprawa trudna, trzeba wziąć pod uwagę interesy wszystkich – gospodarzy, telewizji, sponsorów, sportowców – nikt rozsądny nie domaga się od MKOl arbitralnej stanowczości, ale trudno też było zaakceptować politykę płynięcia z prądem, a w tym wypadku raczej pod prąd rozsądku.
Czytaj także: Rozum w końcu wygrał
Przymiotnik „olimpijski" znaczył kiedyś tyle co szlachetny, dziś już nie znaczy. Pięć kolorowych kółek to globalnie wciąż jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli, ale ta rozpoznawalność przydatna jest jedynie na rynku finansów, a nie idei.
W normalnych czasach, gdy życie płynie w miarę spokojnie od igrzysk do igrzysk, to przestało dziwić. Ale kiedy świat się chwieje, ten pierwotny olimpizm byłby bardzo w cenie, podobnie jak lider, który udowodniłby sportowcom, że piękne słowa wygłaszane, gdy na stadionie zaczyna płonąć znicz, to nie tylko mowa-trawa wymuszona przez historię.
Koronawirus pokazał, kto wie, czy nie bardziej niż polityczne podziały zimnej wojny oraz korupcja i pobłażanie dopingowi w czasach Juana Antonio Samarancha, że olimpizm jako szlachetna idea jest martwy, a jego obecni władcy długo sprawiali wrażenie, jakby po finansowy sukces igrzysk i pomyślność MKOl gotowi byli iść po trupach.